warmiński debeściak

…czyli Podlejki-Worliny i jezioro Isąg. Niezmiennie numer 1 na mojej liście wszechczasów.
Ale najpierw poranny Ukiel

oraz inspekcja durnej ścieżki przy zjeździe na obwodnicę w Kudypach.

No cóż, jest jak i kilka lat temu było. I tak już pewnie zostanie.
Ścieżka wybitnie durna bo na drodze obok szerokie piękne pobocze i po co było miliony wywalać na coś bez początku, końca a nawet sensownego środka to nie wiadomo. Wzruszająca jest zwłaszcza opcja dla jadących z naprzeciwka nadziewających się na zakaz i konieczność przeteleportowania się bez żadnego przejścia, pasów ani czegokolwiek na drugą stronę krajówki tylko po to żeby po kilometrze czy jakoś tak znaleźć się w sytuacji wyjazdu powrotnego na krajówkę tym razem pod prąd, prosto pod samochodowe koła. Geniuszy nie brakuje.
A można by tak spokojnie sobie nie wadząc nikomu jechać,

a kasę przeznaczyć na zrobienie jakiegokolwiek choćby mikro paseczka na tych 3 km za Gietrzwałdem, gdzie pobocze zanika i walka o życie się zaczyna.
Rzeczone 3 km szczęśliwie przetrwawszy skręt czynię już na Worliny i o całym złu tego świata zapominam na amen.

Ale zło przypomina sobie o mnie, chociaż jeszcze nie w Taborzu.

Ale tuż za.
Bo na złośliwie zakręconym pagórze w Szelągu (“jak zły szeląg”???) nagle chrup i skrzek i przerzutka zblokowana na beton. No niestety na bardzo słabym, podjazdowym przełożeniu. Cellestyn chrzęści i nie bardzo jedzie.

Najchętniej by tak sobie postał i poczekał, aż ktoś  przyjedzie do niego. 
Co niestety się nie uda, bo chociaż dobre chęci są wykazywane przez wszystkie 3 ostródzkie serwisy, to ostatecznie okazuje się, że najwcześniej może jakaś pomoc za godzinę, a i to nie z naprawą na miejscu tylko zholowaniem do serwisu. Namawiam więc zestresowany rowerek, żeby jakoś ruszył i ze zgrzytem i klekotem toczymy się w tempie co prawda szybszym niż pieszy, ale nie spektakularnie. Oprócz zerwanej linki na grubasie na jakimś podjeździe w KPNie to moja pierwsza awaria w  trasie. Do tej pory tylko słyszałam o takich przykrościach, teraz ją mam. Buuuuu.
No nic. Ciągniemy. Robimy zdjęcia nad Drwęckim 

w zachwycie, że to już Ostróda. Już niedaleko.
Ostródzkie Centrum Rowerowe staje na wysokości zadania. Przerzutka odblokowana! Nie odzyskuje co prawda pełnego zakresu, ale niepotrzebne mi to. Wracamy na trasę. Plan serwisówek z wiatrem w plecy uratowany!

A po porannych niemrawych podmuchach wieje coraz mocniej, zdecydowanie z południa i nawet pokaźne pagóry przed Miłomłynem okazują się dziś łatwiutkie.
No ale ponad półtorej godziny wypadło i plan na Bogaczewo nie ma szans na realizację. Muszę się zadowolić Zielonką Pasłęcką,

dla której modernizacja stacji ograniczyła się niestety jedynie do postawienia wiaty. Peron jak był takim nieco wyższym chodnikiem, tak i nim pozostał. Nie wiem jak tu mógłby wsiąść do pociągu człowiek na wózku. Albo z wózkiem. 
Już pomijam, że modernizacja nie przysporzyła linii jednotorowej większej liczby mijanek i pociąg nadal w porywach co 2h można złapać.
Arcyfajnym pomysłem było natomiast zbudowanie przystanku tuż przy jeziorze Ukiel. Hyc i już. Nawet piechotą nie dłużej niż 5 min.

A ICek do Wawy dopiero za półtorej godziny:)))

  • DST 108.25km
  • Czas 04:49
  • VAVG 22.47km/h

mapka ze stravy jest tutaj   

One thought on “warmiński debeściak

  1. Gdy przerzutka tak się zepsuje, że tylko najpowolniejszy bieg działa, to wtedy jazda jest torturą. Ja mam przerzutkę w piaście, ale raz tak mi się zrobiło.

Leave a Reply

Your email address will not be published. Required fields are marked *