Po całonocnych opadach przez jeden krótki poranny moment powietrze jest rześkie. Ten moment wystarcza, żeby zachęcić mnie do jeszcze jednej, pożegnalnej eksploracji. Nie udało się z zamkiem Grodziec, ale oto tuż koło hotelu objawia się zamek Grodno. No jak przejechać obojętnie obok takiej zachęty???
Daję się skusić asfaltowej ścieżce, która po 100 metrach jest już ścieżką z piachu i kamulców. Lekko w dodatku grząską i śliską po niedawnych ulewach. No ale skoro się powiedziało aaaaaaaaaaaa……..Brnę zatem w górę wpychając niebieskiego coraz mniej sprawnie aż wreszcie pojawia się w miarę płaskie miejsce, gdzie postanawiam go na kwadrans zostawić.
Nagle droga do szczytu okazuje się szybka, łatwa i prosta. Zamek zdobyty!
(niebieski nie jest zadowolony…)
W międzyczasie powietrze robi się tropikalne. Wysoka wilgotność z szybko wzrastającą temperaturą tworzy mieszankę obezwładniającą i cieszę się, że w planach mam już tylko dopaść pociąg do Wrocka. Najprostszej trasy szukając wybieram stację Żarów. Pociąg jest zaskakująco tłoczny, pierwszy raz też spotykam miejsce wyłącznie dla wózków inwalidzkich gdzie rower pasowałby idealnie – ale nie pasuje bo jest wyrysowany wielki znak rower bezdyskusyjnie przekreślający. Wózków nie ma, miejsc dla rowerów też nie ma bo są zajęte przez bezrowerowych podróżnych – znaku przekreślonego ludzika jakoś nie zauważam… Stoję więc bez sensu w korytarzu a obok podróżuje puste fajne miejsce. Jak tam zajrzałam (w kasku) to od razu na mnie nawarczeli, że nie wolno. No nic, daleko nie jest.
We Wrocku kulminacja poburzowo/przedburzowej aury – tropik zwala mnie z nóg i tylko dotaczam się na rynek. Gdzie znajduję totalny oldskul – lokal relikt z PeeReLu. Pucharki, galaretki, deserki, serniczki na zimno, koktajle. Bardzo słodki koniec fantastycznej przygody.
Wysiłek organizacyjny był spory, knucia co niemiara, co dało mi mnóstwo frajdy na wiele tygodni przed wyjazdem a wrażeń wystarczy na jeszcze wiele tygodni po. Dobra inwestycja:))
- DST 53.31km
- Teren 3.20km
- Czas 02:59
- VAVG 17.87km/h
Szkoda, że to już koniec tej opowieści. Czytało się genialnie, z niecierpliwością czekałem, a z przyjemnością chłonąłem każdy kolejny odcinek.
Wspaniała przygoda… 🙂
wyprawa była fantastyczna i miałam wielką przyjemność pisania o niej. Cieszę się, że trochę tych pozytywnych emocji udało mi się we wpisach zmieścić. Z jednej strony też żałuję, że to już koniec. Z drugiej – taka długość wyprawy wydaje mi się optymalna, zarówno ze względów logistycznych jak i gotowości do chłonięcia “nowego”.