Powrót na stare, dobrze objechane ścieżki. Ostatnią tej wyprawy porcję nowości zapewnił nocleg w Hotelu Przystań nad olsztyńskim jeziorem Ukiel (jak to pisał Miłoszewski? “czy Pan wie, że mamy tu w Olsztynie SIEDEMNAŚCIE JEZIOR??”). Baaardzo to było fajne doświadczenie
a znad jeziora Ukiel już tylko kilka pociągnięć pedałami do
i nad jezioro Wulpińskie. Chmurne takie. No cóż, zdradzone…
Przez Naterki i Podlejki śmigam wzdłuż kolejnego wodnego ulubieńca – nad jeziorem Isąg do Łukty. Ta droga wprowadza mnie po prostu w trans
tak jak i następna. Dla której nadrabiam 10km i zamiast skręcić w Łukcie do Ostródy jadę dalej prosto w kierunku na Morąg. I dopiero w Zawrotach skręcam. A tam…
i tak przez 12km:) Do Ostródy
czas mija niepostrzeżenie. Tuż przed skrętem na “siódemkę” droga zablokowana przez masakryczny (i to jest właściwe słowo) wypadek. Nie chcę widzieć, nie chcę wiedzieć. Nie rozumiem tego tłumu, który ciągnie z przymusowo zaparkowanego sznura samochodów wiedziony… nie wiem właściwie czym. Rower przepuszczony,przejeżdża. Ufff.
Dojezdżam do “siódemki” i nie poznaję tego miejsca. Prace związane z budową obwodnicy idą pełną parą. Całe połacie lasu wychapane, pusto i łyso. Zamartwiam się, jak tę rewolucję zniósł mój ostródzki druh, kompan wielu peregrynacji, który zawsze mnie w Ostródzie witał… JEST!!!
zadbali o niego. Chyba nie stanie mu się krzywda:)
W Ostródzie czas na chwilę wytchnienia. Rozbawił mnie pan na Orlenie. “Długo się przygotowywałaś do tego wyjazdu?” Hmmm… 10 minut?
Wyśmienity humor poprawia mi Willa Port. Dla umordowanego rowerzysty zawsze skręcą pyszny jogurtowy koktajl spoza karty.
widok gratis:)
Tymczasem narasta wściekły upał
Postanawiam ominąć wąski, kręty i zaTIRowany kawałek czerwonki i do Samborowa podjeżdżam czerwonym – pociągiem. Czerwone truchło is back! Tym razem niebieski zaangażował aż 2 panów do wtaszczenia po tych niemożliwych schodkach:)
Po 10 minutach
A Samborowo – wiadomo. 7kilometrów leśnego zachwytu
do Iławy
dojeżdżam świeżo wyremontowanym asfalcikiem przez Tynwałd. Zgodnie z planem mam kilka godzin do wieczornego “Słonecznego”do Warszawy. To miał być czas larwienia z książką nad Jeziorakiem. Ale… mam dość:( Upał mnie po prostu zamordował. Ten skok temperatury w ciągu kilku dni i kilkudziesięciu zaledwie godzin nie dał koniecznego czasu na adaptację. Pędzę prosto na stację, pamiętam że za chwilę – za kwadrans dosłownie- będzie w Iławie Pendolino. Tak jest. Jest pociąg. Jest bilet. Najważniejsze, że jest też miejscówka dla niebieskiego. Jest też słona cena – 10minut przed odjazdem płacę najwyższą z możliwych taryfę. Brawo PKP.
W pociągu trochę odżywam. Głównie dzięki bardzo przyjemnej temperaturze. Pendolino jako jeden z niewielu składów nie szaleje z klimatyzacją. Przyjemne 22 stopnie. Pełen komfort. Skoro jestem w Warszawie kilka godzin wcześniej decyduję się na eksperymentalną wysiadkę na stacji Warszawa Wschodnia. 100 lat tu nie byłam.
Żałuję już minutę po wyjściu z pociągu
I tak przez całą Targową. Potem zapyziały Most Gdański. Za nic nie pojadę tędy wieczorem. Postanawiam się skupić na pozytywach
tak jak robię zawsze podczas wypraw. Które niezmiennie dają mi tonę frajdy, zachwytu i czasem kilka nowych “rekordów”. W cudzysłowiu bo to nie jest mój główny cel. Ale pochwalić się można. Podsumowanie pięciu sierpniowych dni wyszło takie:)
- DST 123.54km
- Czas 06:01
- VAVG 20.53km/h
do tej wycieczki jest mapa
Gratuluję dystansu! Robi wrażenie. Kolejna fajna relacja.
kolejny motywujący komentarz:) teraz w trasach niestety przymusowa przerwa, ale nie powiedziałam jeszcze w tym sezonie ostatniego słowa (mam nadzieję:))