poranne spacerki po Ciechocinku mają wiele uroku. Przed siódmą – co nie jest przecież jakoś drastycznie wcześnie – panuje tu jeszcze błoga cisza.
Zawsze tak jest – i to mnie zupełnie nie zaskakuje. Ale to zachmurzone niebo, ta temperatura? TRZYNAŚCIE stopni po wczorajszych upałach totalnych? U wróży w prognozach uparcie świeci słoneczko, z myślą że może i dla mnie zaświeci oddaję się zatem kontemplacji śniadanka, co w VillaPark jest czynnością istotnie wymagającą skupienia tudzież czasu – żeby wszystkie kuszące pyszności przetestować (wspominałam o pucharku z mango?) Tymczasem chmury nie dość, że słońca nie przepuściły to wypluły z siebie opad, czego już w ogóle żaden z wieszczy nie brał pod uwagę. Co skłoniło mnie do zerknięcia jednak na radary a tam…CZERWONO! Komórki burzowe eksplodują między Toruniem a Bydgoszczą i teraz już nagle rozumiem co to są te odgłosy co to myślałam że ktoś nieumiejętnie dostawy jakieś wyładowuje. Wyładowania – owszem – burzowe! Grzmi! Ewakuacja!
……………………………………………………………………………………………………………….
10km na stację Otłoczyn szarpnęłam w 21 minut, co to chyba nigdy i donikąd nie jechałam tak szybko. Deszcz lał już ulewny na poważnie a jazda przez las w całkiem poważną burzę średnią podniosła mi znacznie (i ciśnienie). W dodatku nigdy nie byłam na tej stacji a już zupełnie nie miałam czasu sprawdzać, gdzie też ona dokładnie jest. Wiedziałam, że JEST a w końcówce śniadania miałam do odjazdu zbawczego truchła do Torunia 40min. Pakowanie, przebieranie… Na bok idą przyjemne czyste rzeczy – na grzbiet mimo niskiej temperatury wrzucam jedynie cieniutką wczorajszą koszulkę – pójdzie na zatracenie, montuję foliowe buciki i szpula. Zagubiona wśród lasów stacja objawiła się z przyjemnym pięciominutowym zapasem. Tak tak yurek55 – na pociąg zawsze zdążam:)))
No to cóż, czuję się uratowana. Prawdziwa nawałnica rozpętuje się, jak jestem już w pociągu (niebieski wciągnięty przez konduktora, bo przecież pierwszy stopień truchła mam na wysokości nosa, cywilizacja wysokich peronów jeszcze tu nie dotarła), przebieram się w suche rzeczy, zdejmuję foliowe pakunki z suchych bucików – fajnie. Z Torunia już wiem, że JAKOŚ do domu wrócę, chociaż ani przypuszczam, że będzie to TAKA podróż…
Toruń Główny to ładny, stary dworzec, dobrze łączący urok starej architektury i wystroju z nowoczesnymi rozwiązaniami (pochylnie, winda). Tego brakuje na dworcu w Iławie, do którego ten toruński bardzo jest podobny. Ale wygodniejszy. Całe perony zadaszone, mnóstwo ławek. Liczę, że posiedzę tu chwilę i ruszę popatrzeć na miasto, ciekawią mnie bulwary gdzie nigdy nie byłam. Zamiast tego patrzę w telefoniczny ekran, bo leje dosłownie jak z cebra i raczej muszę zacząć planować dalsze kolejowe ruchy. Żeby coś z tego dnia rowerowo uratować – widzę, że radary meldują czyste niebo już od Brodnicy. Zasadzam się więc na truchło do Iławy (Bydgoszcz-Olsztyn), będzie za 2h. Mam książkę, szybko zleci. Deszcz wciąż pada i jest mi trochę zimno. I tak cud, że mam jakąkolwiek bluzę, tylko dzięki temu wczesnemu wyjazdowi wczoraj. Truchło nadjeżdża o czasie i w ciągu godziny przewozi mnie w inny świat. Na peronie w Biskupcu
dosłownie roztapiam się z gorąca (tu też nie jestem w stanie sama wytaszczyć roweru). Ufff, co za parówa!
20km z Biskupca do Iławy uwielbiam, chociaż ciągle, co roku, jestem rozczarowana że za Wonną WCIĄŻ nie ma nowego asfaltu. Ale tam gdzie jest, jest zacnie.
Genialne są też odcinki wcześniejsze Brodnickiego Parku Krajobrazowego (Biskupiec leży na jego skraju) – Zbiczno, Ciche, Łakorz (z asfaltem też różnie, ale krajobrazowo miód) i żałuję, że nie pojadę dziś tędy. Na dworcu w Toruniu odkrywam jednak, że mimo poniedziałku z powrotem do domu może nie być tak różowo. ICki i TLKi, które sprawdzam z Iławy – wszędzie brak miejsc. Postanawiam zatem zdążyć na jedyny pewny transport do Działdowa – kolejne truchło (Iława-Działdowo). Bo Działdowo jest pewne, stąd są KMki, zawsze wsiądę, zawsze wrócę. Więc tylko na traskę z Biskupca mam czas. I na kilka kaemek nad Jeziorakiem.
Zresztą niebo w Iławie też zrobiło się nieciekawe, radary w międzyczasie wygenerowały jakieś podejrzane chmury – spadam.
Truchła warmińskie mają tę zaletę, że długie są i zazwyczaj puste. Dziś też nie mam nikogo w zasięgu wzroku i godzinna podróż mija całkiem komfortowo. W Działdowie mam pewną KMkę – za godzinę i pół. Nie będzie ani tak długa ani tak pusta jak truchło – ale na pewno mnie zabierze, no i rower pojedzie za darmo (w truchłach liczą 7PLN, drogo). Ale za godzinę będzie olsztyński ICek. Brak miejsc, ale spróbuję, może się wprosimy z niebieskim:))
W Działdowie parówa jeszcze większa niż w Iławie, ale na “bulwary” przy zamku zaledwie kilka minut się jedzie – lubię tam wypić kawę. Dziś zdradzam orlen i testuję kawiarenkę z leżakami. Mają niezłe lody, pyszną kawę i gofry. No to obiad już był:)))
Wracam polować na ICka. Przyjeżdża o czasie. I kiedy już jedzie wzdłuż peronu, wolno, BARDZO WOLNO – facet który idzie przede mną nagle skręca. Nie widzę momentu kiedy skacze. Ale chyba nigdy nie zapomnę jak stoi tuż przed pociągiem. R.I.P.
- DST 59.45km
- Czas 03:06
- VAVG 19.18km/h
mapka przejazdu Biskupiec-Iława jest tutaj
Ciężko skomentować…
Zakończenie… tak jak opisałaś…
Więc nawet dzień słabo rowerowo-pociagowy spędzony niewielkie ma znaczenie…
Zapomnieć raczej trudno, ale powoli wymazywać z pamięci trzeba…
w ogóle nie mogłam się zebrać, żeby coś o tym dniu napisać – ale pytania były co z powrotem no i rzeczywiście dziwnie wyglądało: wyjazd był, powrotu nie ma. No to jest. Ale nie było łatwo