dziś zima pokazała, że czasem naprawdę da się lubić. Po ostatnich mroźnych i nieprzyjemnych dniach przyszło znienacka niemal przedwiosenne ciepełko,
na moment wyszło nawet słońce. Moment był krótki, ale od razu zrobiło się jaśniej i przyjemniej. W dodatku asfalty już niemal zupełnie wyschły
a wiatru nie było wcale. I jeszcze towarzystwo mi się trafiło! Standardowa pętla sierakowska została przedłużona do Mariewa, skąd ledwo wróciłam bo wielkość śniadanka nie przewidywała takiej rowerowej obfitości. Dobrze, że niezawodny babicki Czubak mnie troszkę podratował:)
No i w tych miłych okolicznościach drugi zimowy tysiączek wpadł:)))
- DST 78.63km
- Czas 03:55
- VAVG 20.08km/h
Gratuluję! 🙂 kilometraż jak na połowę lutego świetny.
U mnie póki co okrągłe zero 😉
dzięki! mój najlepszy rowerowy początek roku ever:))) narciarskie wyczyny nie tłumaczą w pełni Twojego zera. Do roboty!
No właśnie z tym może być problem 😉
Czasowo (na zimę) wyprowadziłem się z Warszawy do Zakopanego. W mieście 30 cm, wyżej w górach nawet 2,5 metra. Zima stulecia 😉 wyglada na to, ze w tym roku wsiądę na rower dopiero w kwietniu. Ale kibicuję Tobie 🙂
taka ilość śniegu to brzmi jak absolutny koszmar:))))) a za kibicowanie dziękuję i polecam się!
Możesz w tej materii na mnie liczyć:) zaglądam na Twojego bloga regularnie, również zimową porą:))
ach, jak takie słowa podrywają do boju blogera!!!
Gratuluję bardzo!
dzięki. Należy mi się! 🙂