Lubię takie puste poranne pociągi,
zwłaszcza, jeśli można z nich wysiąść na normalnym peronie, którego jeszcze niedawno w Łapach nie było.
A teraz jest:))
Ścieżka w stronę Płonki chyba już kilka lat temu była,
ale nie postarzała się jakoś bardzo.
Z Płonki odbijam na Pszczółczyn
i dalej na Jeżewo.
Korzystając z niedzieli zamierzam sprawdzić sytuację na krajówce do Łomży. Nigdy jeszcze nie jechałam 64, a że te wojewódzkie poniżej Jeżewa przez Sokoły słabo wspominam to pora inną opcję sprawdzić..
Od razu na początku zonk. Zakaz jazdy rowerem, z prawej coś na kształt serwisówki. Wygląda fajnie, zjeżdżam. Po kilkuset metrach kończy się wjazdem na podwórko. Super zabawny gość zaprasza do przejazdu koło chałupy i mówi “a to specjalnie tak zrobili, bo ja sam mieszkam, żeby mi się nie nudziło i żebym czasem z kimś pogadał”. Haha. Za podwórkiem ciąg dalszy serwisówki. Kolejne kilkaset metrów i powrót na krajówkę. Świetne.
Przy niedzieli krajówka niestraszna, chociaż pobocza ani centymetra. Nawierzchnia fajna.
Niemniej przy odrobinę większym ruchu raczej nie jest tu przyjemnie. A do Wizny 20+…
W Wiźnie odbijam na Jedwabne
(straszna dziura, na rynku wszyscy wyglądaja na takich, co tylko czekają żeby ci zakosić rower a pan właściciel spożywczaka jak widzi mnie w kasku to staje w drzwiach i mówi że lepiej spojrzy na rower…)
(ale jest na wyjeździe stacja na O)
i dalej na Stawiski.
Drogi bardzo do siebie podobne, wszystkie super, dużo zielonego, różne fajne chaszcze i trochę prawdziwego lasu też. Mega relaks.
Stawiski oferują nie tylko stację na O ale też coś na kształt skwerku z ławeczkami, o dziwo bez szemranych typów. Żal nie skorzystać:))
Za Stawiskami – zmiana. Początek drogi do Kolna słaby. Niby wygląda OK, ale pofalowany okazuje się. Nierówny. Buja. Trochę męka. Ale oto po kilku kilometrach śliczny nowiutki asfalcik objawia się. Mega.
Temperatura też mega:)))
Nie-mega tylko niestety Kolno, straszące od lat kostkowymi ścieżkami. Które z okazji niemrawej niedzieli ignoruję i tylko jedna trąba trąbi.
Za Kolnem kilka kilometrów po krajówce do Czerwonki (krajówka w niedzielę pusta) i już znany skręt do Kozła.
Tu powoli zaczynam się szykować na najgorsze. Odcinek Kozioł-Łacha to asfaltowy koszmar. Same “krowie placki” i ryte dziury. To już wjazd w Puszczę Piską, więc las piękny ale jazda straszna. Tymczasem….
Ale bajka! Ledwo co wylany asfalcik, opatrzony już co prawda tablicą z info o dofinansowaniu z Unii ale też jeszcze zakazem wjazdu. Nic to, nie po takich zakazach się jeździło.
Tia….
Po rozkosznych 7 czy 9 kilometrach oczom mym objawia się most. A właściwie jego brak.
Co na zdjęciu spłaszczonym tak groźnie nie wygląda, ale żeby się na tę konstrukcję wdrapać
trzeba było startować z głębokiego doła i dobry metr z hakiem w górę na wiotkie deseczki się wybić. Co samemu luzik, ale z rowerkiem to nie bardzo. Co wzbudziło lekką panikę bo z objazdem asfaltowym to w środku lasu też nie za bardzo. Wokół żywej duszy oczywiście. Aż nagle z drugiej strony pan lokalny się objawił, jak to przy niedzieli zorientowany wędkarsko-turystycznie. Miły, acz nieco przygłuchy. Wielu zaklęć wypowiedzianych GŁOŚNO I WYRAŹNIE musiałam użyć, żeby skłonić go do podjęcia balansu na deseczkach. Ale ufffffff. Przeprawieni!
Dalej już tylko magia, czar i luz czyli piękny asfalt przez Kulik środkiem Puszczy Piskiej,
(chociaż zaraz za “mostem” musiałam jeszcze zaliczyć kilka kilometrów drogi do Łachy w jej oryginalnej że tak to ujmę wersji:))
i jezioro Brzozolasek w swojej najlepszej przedwieczornej odsłonie.
- DST 149.71km
- Czas 06:13
- VAVG 24.08km/h
mapka ze stravy jest tutaj