wyprawka zbliża się do końca, ale trochę atrakcji jeszcze zostało.
Atrakcji i “atrakcji”:))
W pogoni za którymi mijam poranny Rostock w dzikim pędzie. Taki niby miał być dzisiaj luzik aż do momentu kiedy okazało się, że do Graal Muritz można by łeb wsadzić, do KURORTU zajrzeć, za ewentualnymi miejscówkami fajnymi się rozejrzeć na przyszłość.
Gdyż pociąg lokalny do Muritz jedzie,
który w ostatniej łapię minucie.
Jazda restrykcjami obwarowana, tłoku jak widać nie ma ale maska konieczna i sakwy bezdyskusyjnie muszą zostać ściągnięte (pierwszy raz taki prikaz w jakimkolwiek pociągu) – w natłoku zajęć półgodzinna podróż szybko mija i ledwo udaje mi się zauważyć, że – jakie szczęście – nie pokusiłam się o jazdę do kurortu rowerkiem. Dramatyczna kostkowa ścieżka tam prowadzi, a wkrótce się okazuje, że jaka ścieżka taki i kurort…
Z fajnych miejsc jest cukiernia – otwarta w niedzielę od rana, świeżutkie drożdżówki w wyborze wielkim oferuje. I to by było na tyle… jeszcze kawałek nie najgorszej promenadki i już.
Zapyziałość od asfaltu, przez chodnik po budynki hoteli czterogwiazdkowych przypominających pensjonaty FWP. Do trzech razy sztuka – i trzecie podejście kurortowe ostatecznie mnie utwierdza w postanowieniu że w niemieckim Mielnie noclegu raczej planować nie będę w polskim zresztą też nie:)))
Niemniej do Graal M warto było zajechać dla tej cudownej traski, jaką udało się pocelować z Graal w dół, na spotkanie z linią kolejową Lubeka-Szczecin.
Ribnitz, Marlow, Bad Sulze, a nawet… Gnoien
zapewniają absolutnie przedoskonałe klimaciki. Kilkadziesiąt kilometrów asfaltów doskonałych (i tylko nie dajcie się skusić enduro ścieżce Marlow-Bad Sulze z piachem i kamulcami, zrobiłam to rozpoznanie za Was:))).
Dziś już pierwszy dzień powrotu, który tradycyjnie z dalszych wypraw rozkładam na raty. Nie dla mnie kilkunastogodzinna pociągowa podróż powrotna non-stop, wolę to zrobić na 3 razy – mniej boli. Więc dziś celuję w ten pociąg do Szczecina, żeby po udanym dniu tam udanie zanocować.
Pociąg typu Koleje Mazowieckie jedzie pełną trasę z Lubeki do Szczecina około 4,5h, mimo niedzieli kursuje w takcie co 2h. Bilet można kupić u konduktora w pociągu. W niedzielne popołudnie jest full, pociąg króciutki, taki “elfik”.
(od czerwca Niemcy wprowadzili bilet miesięczny na wszelką komunikację za 9 euro – no kidding! – i podobno dzieją się na obleganych trasach sceny iście dantejskie a podróżni z rowerami nie są do pociągów wpuszczani. Więc polecam tę opcję od września, jak już szał wakacyjny minie.)
Maska w pociągu konieczna ale jak ukradkiem wciągam kanapkę to przemiła pani konduktor życzy mi otwarcie smacznego, bez ironii.
Początkowo miałam łapać podwózkę w Teterowie ale ostatecznie bardziej z wiatrem jest mi do Malchin,
dokąd jadąc zaliczam pagór gigant – na zanętę chwilkę w dół
a potem w górę, w górę, w górę… Szczęśliwie asfalt doskonały a w nagrodę zjazd był prześwietny.
Na stacji kolejowej nie ma nic, ale kilkaset metrów w stronę miasta niezła jak na Niemcy stacja benzynowa, z akceptowalną kawą.
Szczecin wita windą z zakazem przewozu rowerów, ale jak się dobrze rozejrzeć (a raczej dobrze przejść) udaje się natknąć na opcję dla rowerów dostępną, zacnej doprawdy wielkości. Szkoda tylko, że na tej windzie z zakazem nikt takiego prostego info nie nalepił. W efekcie ja jechałam tą z zakazem, a tę dużą znalazłam przypadkiem…
- DST 102.97km
- Czas 05:02
- VAVG 20.46km/h
mapka ze stravy jest tutaj
czytu czytu
czy tu czytam,
ktoś czyta, ktoś czeka na kolejne wpisy
tak tylko piszę, żebyś wiedziała
A jednak! tak to tu:)) idą deszcze, będzie czas na pisanie… wreszcie!