miłe złego początki – piękny, słoneczny i ciepły w pierwszych swoich dniach listopad w końcówce przyniósł totalną zimę – mróz, śnieg i szaroburość. Grudzień nie lepszy, nawet przez chwilę nie udawał jesieni tylko od razu zaatakował na zimowo. Masakra. Brnę w codzienne jazdy, ale to właśnie bardziej brnięcie niż jazda. Co by tu sobie na poprawę humoru?
Jogę z basenem wymyśliłam, tudzież zamiennie różne stretchingi i pilatesy ale chciałoby się jakiejś większej atrakcji. No to ciach:)
Gruby, aury zimowej beneficjent,
chyba pierwszy raz w piętnastoletnim swoim życiu zapakowany został do pociągu. I jakże dobry był to wybór, bo o ile w Wawce śniegu na jezdniach już nie tak wiele to w Lublinie…
(ale przynajmniej nikt nie trąbił, że nie jadę ścieżką:))))
Dworzec przy dworcu
już prawie gotowy, ale zdjęcie jeszcze przez płot robione.
Do celu dzisiejszej miniwyprawki nie mam daleko i nie waham się z wyborem drogi – tnę prosto dwupasmówką, tu przynajmniej trochę czarnego spod warstwy błota prześwituje.
Zamek
udaje się wypatrzyć łatwo, bo na sporej górce stoi. Ale że co? Że po tych tu schodkach?
Z grubym?????
No nie….
Spacer wokół zaliczywszy udaje się odkryć podjazd, bardziej on co prawda dla mnie podchód ale nieważne. Cel zdobyty!
Wypatrzywszy atrakcyjne miejsce parkingowe
ruszam po wrażenia:)
Wieża
w tutejszym slangu nazywa się DONŻON. Wysoko nie jest,
ale widoczki są. Lekko zamglone:)
Reszta atrakcji już w środku.
Lubelskie Muzeum Narodowe, które siedzibę ma w zamku ma od niedawna stałą wystawę dzieł Tamary Łempickiej. I nie – to nie jest to, co pokazywano w ubiegłym roku. Zupełnie nowe ramki:)) Oprócz znanych kilka – dla mnie – totalnie zaskakujących. Technika szpachlowa (ble…), eksperyment podjęty w bardzo już dojrzałym wieku i – uwaga- tematyka religijna (!!!) Niestety żadnych zdjęć dla Was – chyba w nawiązaniu do kultowej wystawy Łempickiej z lat czterdziestych (półmrok i tylko podświetlone dzieła) sprawia że zdjęcia wychodzą słabe. Dla mnie zresztą w sumie i tak najbardziej ciekawy był amatorski firm z Tamarą nakręcony w jej paryskim atelier. Mega:)
Trochę się jeszcze pokręciłam po innych salach, ale tam malarstwo tradycyjne, głównie figuratywne nawiązujące do historii – Batory, Pac etc. – ale to w drodze na wystawę plakatu.
Bo to mój główny cel na dziś. Wystawa czasowa, tylko do końca roku. A Polska Szkoła Plakatu to od dawna moja fascynacja. Nie zawiodłam się, sporo znanych i baaaardzo znanych,
kilka nieznanych mi zupełnie nazwisk, no i w bonusie zaraz na wejściu Marc Chagall i Jean Miro – chyba jako przywołanie inspiracji dla późniejszych twórców. To jeszcze mógłby się pojawić Toulouse-Lautrec, ten to miał rękę:)))
Z zamku na starówkę bezpośredni prowadzi zjazd i nawet w tych śniegobłotnych warunkach w kilka chwil jestem na Rynku.
Mam jeszcze trochę czasu do odjazdu pociągu i tak sobie myślę, że jak trafię jakieś fajne miejsce to może strawę duchową czymś konkretnym uzupełnię. Trafiam. Zadora. Naleśnikarnia. Mniam:))
mapka ze stravy jest tutaj