..co udowadniam sobie nie pierwszy raz:) 50 minut i między 6 a 7km (jako totalny antygadżeciarz nie jestem wyposażona w te wszystkie nowoczesne pomiarowe technologie, które z dumą obnoszą na sobie PRAWDZIWI BIEGACZE). Po miesiącu treningów uważam ten wynik za świetny, tym bardziej, że stać mnie było na więcej (czytaj nie padłam na mecie na zdechły pysk). Na tym planuję zakończyć bicie rekordów biegowych (co może nie być moim ostatnim zdaniem w tej sprawie, kto mnie zna ten wie:)):))
Skoro udało się w materii tak opornej i niewdzięcznej jak bieganie nie tracę wiary że moja wrodzona zawziętość i dziki upór przełamią wreszcie niechęć mojej zmasakrowanej łapy do współpracy. I w efekcie odzyskam upragniony rowerowy chwyt. Bo chcieć to…:))))