tak tak, dzisiaj czuję się w pełni uprawniona do użycia tytułowego słowa. Żadne tam człapanie. Żwawy trucht przeplatany jeszcze żwawszym marszem! Pełne dwie godziny TRENINGU (wliczając obowiązkowe taśmy wspomagające obojczyk). Już prawie nie myślę o tym, że lewa strona mnie uparcie boli, taśmy pomagają na moment a potem znowu jest słabo. Że łapa prawa ciągle nieczynna… Okazuje się, że można się przyzwyczaić do wszystkiego, co nie znaczy że udaje się zapomnieć i nie przejmować. Ale przestałam już myśleć kiedy wsiądę na rower… Na razie pogoda mi w tym pomaga, jak na styczeń jest fajnie ale ciągłe wietrzyska mrożą chęć jeżdżenia. Jest we mnie jednak spora trauma i w sumie cieszę się, że na razie nie mogę i że warunki nie “ciągną”. Bo już wiem, że czeka mnie trudna przeprawa z własnym lękiem, który wcale nie mija:(
Dasz radę! Zmierzysz się ze swoim lękiem i pokonasz go, nie widzę innej opcji 🙂
pozdrawiam serdecznie z Zakopanego – śniegu nie brakuje, w Tatrach jest cudownie!
dzięki, też się tak pozytywnie nakręcam, ale chwile zwątpienia się zdarzają. Jak na razie wszystkie Twoje “przepowiednie” się sprawdzały, więc mam nadzieję, że i ta…:) niech Ci tam nadal śnieży i nie wieje za bardzo, dobrej zabawy!