huragan z lubianego kierunku zachodniego owszem – miał stanowić atrakcję dzisiejszego wyjazdu. Zwłaszcza że prognozowany był – jakże kłamliwie! – w połączeniu z PIĘKNYM CAŁODZIENNYM SŁOŃCEM. Słońce rano było gdy próbowałam się w dującej od bladego świtu mega wichurze przedrzeć w kierunku dosochaczewskiego pociągu istotnie motywację żeby zdążyć zwiększając. No i to by było na tyle. Słońca.
Sochaczew powitał chmurami czarnymi jak noc i dujawicą z ostatniego kręgu piekła. Które to diabelskie połączenie ujawniło ziąb nieco w kontekście prognoz zaskakujący. Lukrecjowe ciasteczko połknęłam zanim wicher je zdołał z łapki wyszarpać – a były w tym kierunku ponawiane próby.
W Chodakówku przez Bzurę się przeprawiając nie zauważyłam jeszcze przygotowań do planowanej przebudowy mostu (dla pieszych i rowerzystów ma być tymczasowa kładka), za to na króciutkim przecież moście mało łba mi nie urwało. Które to doświadczenie skłoniło mnie do pojechania skrócikiem na rondzie w lewo prosto do Śladowa z wiaterkiem natychmiastowo w plecy – bez uchetki przez Mokas tym razem. Co decyzją było słuszną, jako że po kilkuset metrach deszcz lunął (z tego rozsłonecznionego wciąż według wróży nieba) – dość zaskakujący w kontekście prognoz, ale zupełnie nie wobec nieba obserwacji (może oni w piwnicach siedzą ci wróże? okien biedni nie mają?) Szczęśliwie natknęłam się na coraz mniej popularną stację na O, która – jak większość tych stacji – schronienie zaoferowała życzliwe. No i jest teraz dysonans etyczny jak pogodzić tę życzliwość z tym że to na O. Taki dylemat.
Padało i padało a tu niebieski skuszony wspomnianymi już – GROZA – prognozami wyprowadzony czyściutki pierwszy raz po serwisie, no żesz jak mnie serce bolało żeby te kałuże mu proponować. Niemniej mała początkowo chmura zaczęła się niepokojąco rozciągać i dalsze oczekiwanie nijak mnie ku słońcu nie przybliżało. Tak i w deszczu następne dwie godziny pojechałam, który to opad momentami tylko odpuszczał.
Krótkie to momenty były. Wichur za to się sprawdził, wiało elegancko w plecki więc i ten deszcz poziomo padający z tyłu mniej był dotkliwy. Która to okoliczność sprawiła, że wyjazd ostatecznie uznałam za udany, chociaż bez popasu w Górkach. Im bliżej Wawy tym bardziej sucho, chociaż żeby pojawiło się uparcie obiecywane słońce to jednak nie. No ale siedem stopni jednak było, więc nie zmarzłam a co sobie z wiatrem śmignęłam to moje. Najbliższe tygodnie przełomu w pogodzie nie przewidują, może w tych prognozach też się wróżom omsknie i jakaś pozytywna zmiana wystąpi. Czas najwyższy.
- DST 100.37km
- Czas 04:36
- VAVG 21.82km/h
mapka ze stravy jest tutaj
No to nieźle zaszalałaś. Ulubiona Twoja traska na taki wiatr, ale deszcz mocno zaskoczył…
Szkoda trochę niebieskiego, może nie dostał za bardzo błota na napęd…
Eh… Wiosna…
trochę dostał ale podczyściłam go. Ale radocha ze śmigania była:))