niekwestionowanym bohaterem dzisiejszego poranka, ale też całej wyprawy był ON. Speedy catamaran:))
To wokół niego zaczął być knuty wyprawkowy plan. A zakup biletów był zalążkiem:))
(bilety kupić łatwo przez stronę FSR, opcja flex – w standardzie – pozwala na zwrot/przebukowanie, więc luzik).
Od połowy maja katamaran ma z Sassnitz do Ystad dodatkowy rejs poranny. Start o 8. W Ystad chwilę po 10. Speedy:)))
Pogoda na rejs trafiła się wyśmienita. Prawie bez wiatru!
Przejazd przez Ystad przeczy obiegowej opinii, że to smętne miejsce z gigantycznym terminalem i niczym ponad to. Terminal istotnie ciągnie się w nieskończoność (biedni ci piesi…), a po wyjeździe wydaje się, że nic tu więcej nie ma. Tymczasem dość ciekawy kolejowy dworzec (blisko terminala, pociągi do Malmo) zachęca, żeby się rozejrzeć.
No i bęc, wystarczy przejechać na drugą stronę jezdni, żeby odkryć całkiem sympatyczne klimaty. I – yupi! – stragan z owocami! (ani jednego nie widziałam przez 2 dni w Niemczech).
Pora sprawdzić, jak tu się rowerkiem jeździ. Do testu wybrana została nadmorska traska do Trelleborga (mapka ze stravy tutaj). Aaaaaach….
I tak przez prawie 50km. Ani jednego krawężnika. Ani jednego spękania. Incydentalny przejazd na drugą stronę jezdni. Incydentalne meandrowanie przez słodkie nadmorskie miejscóweczki oznakowane wyśmienicie, gdzie w prawo gdzie w lewo. Wyjazdy z posesji na palcach jednej ręki. Jedyny wyjeżdżający jak mnie ujrzał w odległości ze 200m natychmiast się wycofał i jeszcze łapką przepraszająco kiwał (zamiast “na Polaka” w rurę i na jezdnię, była pusta…).
Wjazd do Trelleborga też krawężników nie ujawnił, cały czas asfalcik, GŁADKO WYLANY, takiej jakości jak na jezdni. Żadnych uskoków czy innych pułapek.
Czujności tracić jednak w Szwecji nie należy. Gdyż pułapki są. Na dworcu!
(a konkretnie w pociągu)
Nie skorzystałam z pociągowej podwózki do Malmo z Ystad, skorzystam z niej w Trelleborgu. Pociąg jeździ o stałych porach mniej więcej co 40min. Akurat jestem 2 min przed odjazdem. Widzę go! Wpadam, dworzec super, zero schodów, zero wind, pociąg jest mój. Na chwilę:(
Gdyż w szwedzkich (i jak się niedługo okaże w duńskich też) pociągach nie ma możliwości zakupu biletów. Jest konduktor, ale on tylko sprawdza. To, czego ja nie mam. Więc ten pociąg odjeżdża beze mnie:((((( a ja rozpoznaję system zakupu podróżnego glejtu.
Automat… Ten nigdy nie jest moim pierwszym wyborem. Doświadczenie uczy, że zawsze jest korzyść z kontaktu z kimś, kto odpowiada jak do niego mówisz:)
W tym wypadku korzyść jest wymierna. Jako, że Malmo ma być tylko krótkim przystankiem w dzisiejszej pociągowej podróży przychodzi mi do głowy, żeby zapytać czy jest szansa na zakup biletu łączonego (takie bilety są zawsze nieco tańsze, co akurat w Szwecji ma znaczenie). Ani w Szwecji ani w Danii na dworcach – nawet tych największych – nie ma typowych okienek kasowych. W Szwecji zagadać można do sprzedawcy w saloniku prasowym, takim naszym Kolporterze. Tam można kupić bilety. I dowiedzieć się, że bilet łączony jest możliwy. I że rowery w pociągach podmiejskich jeżdżą na gapę (czego innym podróżującym nie radzę. W każdym pociągu jest konduktor a bilety są pieczołowicie sprawdzane).
I TERAZ UWAGA: z Malmo przez Oresund jeżdżą do Kopenhagi pociągi szwedzkie i duńskie. Bilet kupiony w Szwecji jest tylko na pociąg szwedzkiego przewoźnika. Najłatwiej na rozkładzie poznać po tym, że duńskie jeżdżą równo co 20 minut, a szwedzkie jak bądź. Duńskie nie zatrzymują się nigdzie między Malmo a Kopenhagą Główną (Kobenhavn Central). Szwedzkie mają wiele przystanków, między innymi zaraz za mostem. Co jest super.
Ale na razie super to jest Malmo:)))
Niebo zszarzało więc zdjęcia urok słabo oddają, ale miasto jest arcyfajne, bardzo różnorodne architektonicznie i takie… kompaktowe. “Jak zwiedzić Malmo w 2 godziny” to może przesada, ale jeśli to niewielka.
Moja traska ze “zwiedzania” jest tutaj. (zamek możecie sobie odpuścić. Na Lilla Torg (mały rynek) zajrzyjcie koniecznie). Zielonkawy “włochaty” budynek to Uniwersytet).
Espresso House to takie szwedzkie (i jak się okaże duńskie) Cafe Nero (w sensie oferty i klimatu, nie właścicielskim). Bezpieczny wybór na kawę i coś słodkiego:)))
Tak więc oczy i brzuszek ucieszywszy wracam na dworzec w Malmo (duży, dobrze oznakowany, ogromne windy) i poluję na WŁAŚCIWY pociąg. Co jest ważne nie tylko z powodu biletu. Cieszy mnie możliwość opuszczenia pociągu zaraz po przejechaniu mostu (nie można przejechać rowerem – autostrada). Amager to dzielnica z lotniskiem (wysiadam na stacji Kobenhavn Airport), jednocześnie nowoczesna enklawa willowa, z ciekawą ulicą pełną miejskich plaż, boisk do sportów wszelkich – Amager Strandvej. Plus wielohektarowe obszary kilkudziesięciu “orlików”. Wszystkie przez orliki obsadzone, wszędzie trening ostry.
Amager to tylko przedsmak tego, co za chwilę.
Infrastruktura rowerowa jest niesamowita. Szerokie cyklostrady, o jakości nawierzchni absolutnie doskonałej. Sygnalizatory dla rowerów. Zielone strzałki dla rowerów. O braku krawężników już nawet nie wspomnę. Najmniejszy objazdy oznakowany i zalany asfaltem. I te stada rowerów, ten gnający tłum w kieckach, szpilkach, garniturach… I tak ledwie co dwudziesty w typowo rowerowym stroju:)))
Kanały, kładki rowerowe… Inderhavnsbroen to jedna z nich, “słynie” z fali krytyki z powodu złego wyprofilowania zjazdów. Ludzie, co wy tam widzieliście, zapraszamy do Polski, kładka nieporęcka otworzy wam oczy na możliwości projektantów! (wspomniana Inderhavn coś mi się o uszy obiło, że też przez jakiś polski zespół zaprojektowana, hehehe).
Łeb mi się mało nie ukręci, nie bardzo jest jak robić zdjęcia, bo ten tłum wsysa i porywa, nie ma jak i gdzie się zatrzymać, a jak się zatrzymasz to do ruchu nie jest łatwo się włączyć. Może jutro jakoś to ogarnę:)))
Na razie docieram do ścisłego centrum – to enklawa piesza, ufff, miejsce wytchnienia:)))))
Te kolorowe domki to wizytówka Kopenhagi – Nyhavn (nowy port). Kamieniczki w przewadze z XVIIIw, w jednej z nich – a może nawet więcej niż jednej:)) – mieszkał Andersen. Teraz to najbardziej popularne miejsce spotkań – bogactwo knajp i zrelaksowani ludzie. Turyści, mieszkańcy – tych drugich chyba więcej. Tłoczno – wieczór jest DOSKONAŁY, 25 stopni!!! – ale bez jazgotu i rwetesu.
Nyhavn kończy się placem/rondem Kongens Nytorv, tu można przejechać na rowerze – ale jazda niedługa bo celuję we wjazd a raczej WEJŚCIE na słynny kopenhaski deptak – Stroget.
(na mapach możecie nie znaleźć tej nazwy, bo Stroget to ciąg tworzących ten deptak ulic, jeden wlot przy Ratuszu od strony Tivoli, drugi właśnie przy Kongens Nytorv).
W Tivoli zabawa trwa w najlepsze (tam z rowerem nie wejdziecie – system obrotowych bramek rowery eliminuje), pisk narastający wraz ze wznoszeniem się podświetlonego – a jakże – młota. Oprócz tego co z daleka widać – młot wspomniany, karuzelowe łańcuchy – płot zazdrośnie żywopłotem opleciony skrywa rozrywkowe tajemnice. Ale coś tam prześwituje, miga światełkami – pagody jakieś, cuda i dziwy.
No cóż, Tivoli to nie moje miejsce, ale spać pójdę zakochana w Kopenhadze po uszy.
- DST 77.88km
- Czas 04:28
- VAVG 17.44km/h
mapka z przejazdu po Kopenhadze jest tutaj (prawie cała, bateria zdechła w końcówce)