zebrałam się wreszcie, żeby eksploracje południowe związane z mordęgą tułaczki przez całe miasto przeprowadzić. Od sobotniego poranka jest w tym celu lepszy tylko poranek niedzielny, ale skoro na jutro są już inne plany no to padło że to dziś.
Pogoda taka nie za bardzo, jak to cały rok w tym roku – tfu żeby nie zapeszyć.
Miasto o poranku jak zawsze przyjemniejsze niż w ciągu dnia, nawet bulwary do przyjęcia, zwłaszcza z kawą w pakiecie:) Ostatni raz poza bulwary w wilanowskim kierunku z dekadę temu się rowerowo tułałam – no przyznać trzeba że nieco się poprawiło, wreszcie jakiś ciąg komunikacyjny z jednym tylko przejazdem na drugą stronę jezdni, cud prawdziwy. I w dodatku z asfaltu. Wąskawa trochę ta przeprawa, ale i tak jak na standardowe standardy robi wrażenie:)))
Skoro już do Wilanowa trafiłam, to się turystycznie zakręciłam, z pustki przedzwiedzającej korzystając.
Cóż, wpaść na trop przeprawy przez południowy łatwo nie jest, tu się zaczyna, tam się kończy, tu przejazd, tam zawrotka…
ale w końcu JEST.
Za mostem trafiam na miedzeszyński wał, początkowo bez ścieżki, niebawem okazuje się i ciągnie kilometrami – szczęśliwie asfaltowa. Prace na 801 i kawałek ładnego asfaltu znęciły mnie niestety i utknęłam na garbatym wkrótce poboczu na dłużej.
Zdecydowanie dłużej, niż planowałam. Czarnego nalazło i przymusowe utknięcie pod przygodną wiatą trafiło mi się w pakiecie z niemal zamarznięciem. Masakra.
Trochę odżyłam po skręcie na Osieck,
bo ładnie tam było chociaż cały czas pod górkę.
I bez ciągu dalszego, chociaż Dęblin kusił i nęcił to na Pilawie się skończyło. W ostatnim przedulewnym momencie!
strava znowu zdechła nieoczekiwanie, dwie dyszki w plecy. Nie mam już siły:(
ta pseudomapka jest tutaj
- DST 104.50km
- Czas 05:06
- VAVG 20.49km/h