po świetnym środowym wypadzie trafiły mi się dwa przymusowe dni odpoczynku od roweru. We czwartek coś tam kręciłam niemrawo załatwiając sprawy w mieście, w piątek lało beznadziejnie i zrobiłam 10km a dziś jak już myślałam, żeby może podjąć jakieś wyzwanie przypomniał o sobie huraganek. Nie był to prawdziwy orkan ale podmuchy wystarczająco nieprzyjemne, żeby zarzucić pomysł dalszej wyprawy. Tym bardziej, że końcówka tygodnia wymagająca zawodowo była i trochę mnie energetycznie zwampirzyło. No i pierwszy dzień wakacji – oczywiście szał na drogach, dworcach i wszędzie. Poza KPN. Tu cichutko, pusto i… straszno. Bo w środku lasu spotkałam psa, który wyglądał jak cień cienia. A był to kiedyś piękny pies. Już nie jest bo nie je. A nie je bo ma kaganiec. Ktoś (nie znajduję właściwego słowa na nazwanie tego ktosia) porzucił go w kagańcu. Pies niestety jak tylko mnie dostrzegł czmychnął w totalnym popłochu.
Po dramatycznym psim doświadczeniu, które opisałam 15.06 to kolejny taki koszmar.
Zdjęcia takie, jak mój nastrój:((
- DST 55.15km
- Teren 18.60km
- Czas 02:58
- VAVG 18.59km/h