Poranek bardzo przyjemny, ale stopniowo dusząca parówa narasta. Pogoda robi wszystko, żeby nie było mi tak bardzo żal, że to już tegorocznej wyprawy koniec.
Powrót wymyśliłam sobie na raty, doświadczenie kilku godzin w pociągu jest trudne, rozłożone na etapy wydaje się nieco łatwiejsze do przeżycia. Po noterskim leniwym poranku człapię do Chojnic – dosłownie – lepki upał jest obezwładniający. Zalegam na ryneczku
no bo przecież tyyyyle czasu do pociągu – przez to oczywiście mimo upału lecę potem z jęzorem.
Pociąg z Chojnic (Regio) wiezie mnie do Tczewa – tu mam godzinkę, którą zamierzam na obejrzenie miasta wykorzystać. Mmmm…. Nie tym razem:(((
Dworzec tczewski (jak przewaga wszystkich dworców w Polsce)
w remoncie, ale naprzeciwko jest galeria z życzliwym podcieniem. Leje okrutnie.
W Pendolino miłe zaskoczenie – konduktor sam z siebie ogłasza, że NIE TRZEBA wieszać roweru – no po prostu świat się kończy. W Wawie już nie jest tak miło. Do domu jadę w totalnej zlewie, ale jest tak ciepło że jakoś nie bardzo mi to przeszkadza (kurteczka Asus S2 wytrzymuje).
- DST 26.52km
- Czas 01:24
- VAVG 18.94km/h