coż za cudowny piątunio. Wiatr mniejszy niż w trzy huraganowe dni ostatnie (nie, żeby MAŁY. Ale nie przewracał), słoneczko w pełni no i temperatura w tymże słoneczku jakże atrakcyjna (była dwójka z przodu:))).
Trzymana kotwicami przeróżnymi późno się wygramoliłam i zapowiadał się wyjazd na stówkę tak standardową, że na wpis (a jeszcze ze zdjęciami??) nie zasługującą.
Tymczasem z pomocą przyszli drogowcy…
Zrezygnowałam zatem z Goławic i odwiedziłam brzeg Wkry lewy,
chociaż miałam podejrzenia, że most nieprzejezdny dla aut dla roweru jak najbardziej pozostał dostępny. No ale ryzyko wracania 7km w przypadku niepowodzenia nie nęciło, zawierzyłam więc tabliczce. No i niesłusznie, bo żadne tam wielkie remonty tylko malowanie barierek i pylonów. Rower bezproblemowo przejeżdża.
Remont odbył się natomiast w Cieksynie, ostatnie dziurawe dziadostwo przed przejazdem załatwione elegancko:))
Dalej bz,
ale jeszcze się resztki asfaltu dziarsko dość trzymają.
Gawłowskie gniazdo wreszcie zamieszkane, ciekawe czy powrócili stali mieszkańcy.
Fajna sprawa z tymi bocianami, te same pary okupują rokrocznie swoje stałe miejscówki. I nawet jeśli ktoś sprytnie przyleci wcześniej i miejsce zajmie, to po przybyciu “prawowitego najemcy” lokal musi oddać. I oddaje:)))
Nad zalewem w Nowym Mieście okazało się, że wieje jednak całkiem mocno i z pewną taką niechęcią zaczęłam myśleć o konieczności skrętu w stronę kolejowych torów. Żeby nieprzyjemność odwlec śmignęłam sobie do Ojrzenia, licząc że może zima zmianę jakąś pozytywną przyniosła na nie remontowanym odcinku. Otóż nie, niestety.
Niespodzianka natomiast czekała przed Młockiem. Nieeee, nic złego nie stało się z dębem. Zdjęcia nie ma, bo akurat harcowało tam jakieś spragnione fotek towarzystwo, ale dąb stoi. Jak dąb:))
Niespodziankę stanowią moje absolutnie ulubione niebiesko-fioletowe kwiatki,
których nigdy w tym miejscu nie było (to znaczy ja ich tu nigdy nie widziałam). Nie taki dywan jak nad Isągiem, ale za to trochę bliżej Wawy:))
W Mlocku przypomniałam sobie, że już chyba pora na test remontowanej miesiącami skrótowej drogi do Ciechanowa. Skrótowa ona jest o tyle, że jest dłuższa niż ta w Chotumiu, ale za to pojawia się wcześniej – “zysk” wynosi jakieś 7, może 8 km (do stacji).
Jechałam tą drogą jeden jedyny raz, będzie z 7 lat temu – i takie tam były żwirkowane fale Dunaju że już nigdy sobie powtórki z tej frajdy nie zafundowałam. Były więc obawy czy remont końca starej nawierzchni sięgnął i czy przypadkiem kosmetyczna zmiana po 2km się nie urwie – ale nie. Nówka asfalcik
do samego Ciechanowa dociągnięty. Widoczki co prawda dramatycznie atrakcji pozbawione, RAZ kawałek lasu się pojawił,
i nie był to długi odcinek. Kilometrami natomiast wił się powalający smród, który zmusił mnie do zamontowania osłony na nos – był nie do wytrzymania. I to niestety może być specyfika trwała tego duktu, bo odkryłam za zakrętem którymś zakłady Cedrob… A śmierdziało już 3km wcześniej:((( Szkoda, bo przeprawa na uchetkę pod wiatr najlepsza z dotychczas testowanych, teren pofałdowany lekko ale żadnych podjazdów, można kadencję złapać i jakoś przykrość skrócić. No ale w tym smrodzie to naprawdę trudno wytrzymać.
O atrakcje już na samym końcu zadbali kolejarze. Pociągi znowu im się masakrycznie pospóźniały więc lokales mazowiecki oczekiwał na podróżnych na innym niż zapowiedziano (i napisano) peronie. Podróżni zaś oczekiwali niefrasobliwie tegoż pociągu na peronie schodkami w dół i górę oddzielonym i dopiero na minutę przed odjazdem zrobiło się trochę nerwowo. Jak już wszyscy (chyba) dobiegli maszynista ogłosił, że będzie opóźnienie. Hehe. Naprawdę – super zabawa. Na jutro planuję pociąg na nieco dłuższym dystansie, ciekawe czy też będzie tak śmiesznie…
- DST 117.06km
- Czas 05:27
- VAVG 21.48km/h