pierwszy od czasów zarazy sochaczewski lajcik przyniósł wiele rowerowej radości. Zawsze przynosi.
Od Śladowa złapałam mega podmuch w plecy i jakoś szybko stanęłam przed perspektywą, że trasa na dziś zaczyna mi się kończyć. A że pobór kalorii w “Lukrecji” przekroczył wszelkie przyzwoitości granice, tak i ja postanowiłam Wisłę przekroczyć w poszukiwaniu okazji do intensywniejszego ciasteczek (och boskie były, bosssskie…) spalania.
Gdyż przy potencjalnej nawrotce w Dębinie mocy było co niemiara i szybki powrót do domu pozostawał poza sferą mojego zainteresowania.
Tak i odnośnie spalania nieoczekiwanie nadzieje moje się spełniły, jako że na rondzie w Modlinie los zesłał mi towarzystwo Piotra, a Piotr jak wiadomo potrafi pojechać.
Przy rozmówkach na tematy wakacyjne wciągnął mnie w nieco solidniejsze kręcenie, czego skutkiem średnia moja wzrosła znacznie (a średnia Piotra drastycznie zmalała:)))
Rozstawszy się w Borkowie rzuciłam się łapać oddech na wyczajonej we czwartek plaży w Zawadach
a kolejnego przypływu mocy doznawszy szarpnęłam jeszcze do Gąsocina średnią uzyskaną utrzymując (prawie:)))
dzień bardzo udany, wreszcie cieplej rano, wiatr bardzo silny ale w przewadze dobrze wykorzystany. Cieszę się z tej dzisiejszej jazdy, bo najbliższe dni zapowiadają się marnie, wróże wieszczą na cały tydzień burze. Nie zachwyca mnie to.
- DST 154.51km
- Czas 06:53
- VAVG 22.45km/h
mapka ze stravy jest tutaj