to chyba będzie fajny dzień:)))
Na początek – żeby był NAPRAWDĘ udany – końcowe zakupy w polskiej Żabce, w polskim wypasionym sklepie:)) Soczki, musiki, bananki – u Niemca takich przysmaków nie uświadczysz (ciesz się, jeśli w ogóle trafisz jakiś sklep). Sakwy dobrem wypełnione – można ruszać:))
Pierwsze kaemki wspomnieniowe – Ahlbeck i Heringsdorf – miło, ale piętnaście lat wcześniej zrobiły jednak większe wrażenie…
Promenadka przez kilka kilometrów ma dukt dla rowerów ale jak to na promenadce kręcenie powolne, za Heringsdorf szlak nadmorski się kończy ale zjazd w interior nie rozczarowuje.
(pociąg jak pociąg – ale jak on zachwycił te kilkanaście lat temu! Więc fotka z sentymentu:))
Ścieżki na wypasie, a jak ich przez moment nie ma to też bez żalu – asfalty bardzo atrakcyjne.
Nie brakuje też innych, nieoczekiwanych atrakcji – takie przydrożne stoją cuda:
a przy motoryzacji pozostając – zalicza rehabilitację asortymentową Tankstelle, dawno nie widzianego powerade’a oferując, nie dostępnego od ponad roku w Polandzie:)
(powerade jak wiadomo nic nadzwyczajnego, za to bidon ma poręczny, mój ulubiony:))
Z atrakcji oczekiwanych objawia się Wolgast, taka raczej dziura, ale
kilka miejscówek na nabrzeżu fajnych, dla każdego coś – jest bułka ze śledziem, jest ciastko, jest azjatycka knajpa:)
Za Wolgastem fajne ścieżki przez Kroeslin i Lubmin,
jednak największym objawieniem dzisiejszej trasy staje się nieoczekiwanie Greifswald.
Po którym nie spodziewałam się absolutnie niczego. A tu niespodzianka! Miła!!!
Fajna włoska knajpa na nabrzeżu (dla rowerzysty danie w 10 minut:)), przyjemny port i promenadka, ale najlepszy był trening wioślarski i trener EINS, ZWEI, DREI do zdarcia gardła, aż do ZEEEEHN:)
Za Greifswaldem czeka droga 105 na Stralsund, na mapie biegnie obok niej niteczka do skorzystania z której nawigacja intensywnie zachęca. ZONK. Niteczka najpierw w remoncie a potem ciągnie się długimi kilometrami brukiem, te długie kilometry to w dziesiątki idące, tak chyba ze 30 więc opcja nie do wzięcia. Asfalt na 105 zacny, pobocza nie ma ale dużego ruchu też nie, jest za to niebieski znak nakazujący prędkość minimum 30km więc staram się trochę bardzo niż zwykle – cóż kiedy złośliwie jest CAŁY CZAS pod górkę…:(
Do niemieckich aut trąb chyba nie montują, bo nikt się nie wydziera, rower z szacunkiem i dystansem wyprzedzany. Więc luzik i bez nerwów do momentu kiedy jakąś dychę przed Stralsundem pojawia się info że dalej to już autostrada. Mmmm, próbowałam już raz w Germanii opcji szybkiego skrótu “eską” – panowie z polizei po 300 metrach się pojawili, a mimo że spotkanie bez konsekwencji i w sumie sympatyczne to jednak nie bardzo mam ochotę na powtórkę… Szczęśliwie kolejny test “nitki” wypada pozytywnie, najpierw kostka, ale potem – polepszenie.
Wjazd do Stralsundu już po NORMALNYM asfalcie:))
W Stralsundzie dzisiejszy ślad się urywa ale nie jest to koniec wycieczki.
Odpalam pociąg na Rugię, na miejsce noclegu wybrałam bowiem Bergen am Rugen, w samym środku wyspy. Przewiduję jutro odcinki terenowe i trochę kurortowej szwędaczki, chcę zatem mieć łatwiejszy/bliższy start. Nędzna (jakość vs cena) oferta hotelowa Stralsundu pomaga mi w tej decyzji. Kultowa – ponoć – restauracja rybna na AltStadt musi poczekać na kolejną szansę:))
Dworzec i pociąg: dworzec przyjazny, z windą, dachem (i Makiem:)), bilety do zakupu w biletomacie ale uwaga – potrzebny bilet na rower a ten nie jest łatwo tamże pozyskać. Można dokupić u konduktora – przy czym bilet rowerowy jest ważny na wszystkie przejazdy przez cały dzień, gdyby ktoś chciał intensywniej pociągiem podróżować:))
- DST 126.71km
- Czas 06:52
- VAVG 18.45km/h
mapka ze stravy jest tutaj