po przepięknej ciepłej sobocie godnie na wyprawkę nałęczowską wykorzystanej trafiły się jeszcze 3 dni z pogodą “do przyjęcia” – jakieś tam wrzuciłam bez historii skąpe seteczki – bo jak tu jeździć kiedy w pandemicznym Paryżu Iga gra jak mistrzyni, a co mecz – to popis. W półfinałowy czwartek pogoda już pomogła, zimno było listopadowo. A dziś aura zupełnie bez wyrazu, więc też mdłą wymyśliłam traskę – opcja Milanówek znana z wczesnowiosennych dni podpasowała jak ulał. Żeby jakiegoś dodać jej – nomen-omen- smaku ruszyłam na ciasteczkowe poszukiwania. Trop FB zawiódł w całej linii i nie będę się nawet pastwić – dość powiedzieć że odkryłam rażącą dysproporcję między zdjęciami w necie a rzeczywistością. Ale przetestowałam miejscówkę już zauważoną wcześniej, nader dogodnie kilkaset metrów od stacji ulokowaną. I od 8.30 otwartą. Z opcją “ogródkową” na bogato:)))
Kawa OK, ale bez szału, za to ciasteczkowo super bo to nie tyle kawiarnia co cukiernia i pyszne świeżutkie drożdżóweczki tudzież pączusie nęcą i kuszą. Z mankamentów zgłaszam brak toalety a to brak w mojej ocenie na tyle istotny, że nie pozwala na zamieszczenie rekomendacji. Bo smakowo – bez zastrzeżeń.
Trasa też nie rozczarowała, pełen lajcik. Co prawda przeszkody zostały usypane w Czubinie, ale omijalne.
W Zaborowie objawiła się dość gęsta mżawka i już podróżowałam z nią niemal do samej Wawy. Słońca dziś nie zaznałam i w najbliższych dniach na zmianę się nie zanosi. Złoty polski październik chyba nie w tym roku, niestety.
- DST 79.29km
- Czas 03:52
- VAVG 20.51km/h
mapka ze stravy jest tutaj
Piękny dzień nam dzisiaj nastał. Pasjonatom nie tylko rowerów 😉 Nie Agnieszka a Ida rozbiła bank 🙂
IGA:)
Trudne imię 😉