nęcili wróże sobotnimi iście wiosennymi prognozami od tygodnia. Był czas, żeby sprawę przemyśleć i odwagę zebrać – konieczną, coby porą bądź co bądź zimową nieco dalej wyruszyć. Podoba mi się zima w tym roku, mimo drobnych niedogodności śnieżno-błotnych jeździ się całkiem nieźle i jak na “off season” intensywnie. No ale żeby będąc totalnym zmarzlakiem jakiś dalszy wyjazd w lutym planować to trzeba się jednak zaprogramować mentalnie. Co zrobiwszy wysłałam do wróży telepatyczne sygnały, żeby się korygowali póki czas. Korekty nie było. Słońce aktualne. Niebieski gotowy. No doooobra:)
Rano szału nie było.
Nie było też szczęśliwie wiatru, więc 20km dojazdu do kolejki na stację w Ursusie nie wyziębiło mnie specjalnie, mimo że na lekko w polarku tylko jechałam.
40 minut w pociągu schłodziło mnie natomiast zacnie:(((
Czytam ciągle narzekania pasażerów na tropikalne upały, jakie niby to w pociągach KMki panują. Że niby mdleją ludzie z gorąca, że but przypadkiem oparty o grzejnik się stopił (????) … Jakoś nigdy takiej sytuacji nie zaznałam, czy zima czy lato – klima działa, mrozikiem zawiewa (podczas podróży w styczniu do Modlina temperatura w pociągu osiągnęła stopni jedenaście…).
Ale to co mnie przywitało w Sochaczewie to już haczyło o sabotaż. Dżizas, co za masakryczny, przeokrutny ziąb!!! Przeniknęło mnie do szpiku. W totalnym dygocie dopadłam do cukierni Lukrecja. O zbawcy:) Jak zawsze miałam dylemat, które słodkie wybrać (każde ciasto jest krojone na małe nawet kawałki). Pozwoliłam sobie na długą chwilę namysłu – jakoś nie spieszyło mi się na zewnątrz:))) A jak w końcu odwróciłam się od kuszącej witryny – WYSZŁO SŁOŃCE. I pojechałam według planu, tak jak chciałam najbardziej, ulubione asfalciki odwiedzając.
Przez Gawłów i Chodakówek do Żelazowej Woli
i przez Mokas, Brochów i Tułowice
do Śladowa. Kilkanaście cudownie słonecznych kilometrów wzdłuż Wisły i skręt na Górki. Tęskniłam!
Że w połowie lutego zaordynuję półgodzinny popas na górkowych ławeczkach i nie zmarznę ani ciut – no nie spodziewałam się. Jak w lecie:)))
Garbata droga do Starej Dąbrowy po całości w pełnym słońcu
jeszcze dodatkowo mnie dogrzała.
Jedynym minusem dzisiejszego wyjazdu jest fakt, że mimo zaliczenia pierwszej w tym roku zimowej setki zrezygnuję chyba z przechwalania się tym osiągnięciem. No po prostu NIE WYPADA:))))
A poza tym… po raz kolejny okazuje się, że do odważnych świat należy. Brawo ja. Brawo wróże:)))
- DST 113.26km
- Czas 05:25
- VAVG 20.91km/h