dzień powrotu, dzień pociągu.
Ale szczęśliwie pociąg do Wawy dopiero po 12 startuje, można jeszcze rundkę po Wilnie zrobić,
a nawet nie odkryte jeszcze rejony nad/przy rzeczne zeksplorować.
Świetny był to pomysł, żeby nad Wilię zjechać, poobserwować jak powstają wileńskie bulwary – część widać ledwie co ukończona, a miejscami prace jeszcze trwają. Będzie zielono, będzie ładnie!
Zielono jest już natomiast na bulwarów przedłużeniu, zupełnie nieoczekiwanie miasto znika i pojawia się gęstwina niesamowitych chaszczorów
w towarzystwie nader zacnej ścieżki (oprócz króciutkiego odcinka w Paupys jedynej jakiej doświadczyłam w Wilnie).
Ścieżka pędzi kilometrami i wyprowadza wygodnie za Wilno do jakiegoś bocznego, fajnie wyglądającego asfaltu. Asfalt zapamiętuję na przyszłość,
razem z atrakcyjnym polskim akcentem:)))
No i już, pora wracać, jeszcze tylko kawka na fajnym, nieturystycznym placyku i …
dworzec.
Dworzec fajny, wygodny, bardzo dużo dostępnych gniazdek.
Bardzo wygodny jest też litewski pociąg, który dowozi do granicy, do przesiadkowej stacji Mockava – chociaż lekkim stresikiem dla pasażera z rowerem jest to, że miejsca nie są numerowane, tłum spory bo ten pociąg jeździ tylko raz dziennie (a ponadto część pasażerów traktuje go jako pendolino do Kowna:)) Bilet Wilno-Warszawa kupuje się jeden, ale miejsca numerowane są tylko w pociągu polskim.
Podróż dzięki różnicy czasu trwa nieco ponad 7 godzin zamiast ponad ośmiu, co i tak jest strasznie długo, ale że akurat grają mecze czwartej rundy na Wimbledonie to czas płynie szybko. A jak już mam naprawdę dość przypominam sobie jak Sławosz siedział 22h w swojej kapsule:)))
- DST 34.45km
- Czas 01:58
- VAVG 17.52km/h
mapka ze stravy jest tutaj