… która wcale nie miała być dwusetką:))
Bo wcale nie ruszam wcześnie. I plan trasy też taki tylko ledwo w zarysach widoczny. Ale wiatr jest słaby, żeby nie powiedzieć słabiutki. Właściwie to prawie wcale go nie ma. Więc nie przejmuję się za bardzo jego kierunkiem, tylko jadę odwiedzić fajne nadbużanskie miejsca, gdzie byłam ostatnio w lutym, ciesząc się z nadzwyczajnych dziesięciu stopni:))) Dziś jest trochę cieplej:)), ale tropikalny upał na moment odpuścił. Słońce przyjemnie grzeje, ale nie piecze. Pogoda jest wręcz idealna.
Pierwszy postój w Nieporęcie,
jak zawsze trwa chwilę za długo:)). A potem od Załubic przez kilkadziesiąt kilometrów same leśno-łąkowe klimaty.
Asfalty w przewadze fajne, kilka tylko miejsc dziurawych. Dziury łatwo ominąć, bo ruch minimalny, jest prawie pusto. Prawie:)))
Przez Niegów, Mostówkę, Szewnicę i Urle docieram do Kamieńczyka. Liczyłam na obiadek w osadzie Nadliwie w Strachowie, ale tłum tam był nieziemski. Jadę zatem dalej pamiętając ubiegłoroczną pierogową ucztę w sezonowym barku w Kamieńczyku. Bingo!
Są z truskawkami! I nawet nie czekam długo.
Nooo, teraz to mogę coś pojechać:)))
Skręcam na Nadkole,
gdzie droga biegnie przy samej rzece Liwiec i widokowo jest naprawdę smacznie. Szybko też trafiam na coś naprawdę smacznego – nie zauważony wcześniej “dwór” w Łazach ma bardzo przyjemny, zacieniony taras i równie przyjemną kawę z ekspresu – w tych stronach atrakcja nie do pogardzenia. I nad tą właśnie kawą doznaję olśnienia. Dziś pojadę “po sznurku”. Wrócę po śladach. Na liczniku mam właśnie stówkę, dorzucę jeszcze jedną. I chociaż wracam tak późno, jak nie lubię, bo jak zwykle po dziecinnemu oczy mi się kleją i absolutnie nic nie mogę na to poradzić, to wycieczką jestem absolutnie zachwycona. A wieczór w Nieporęcie jest zupełnie magiczny.
- DST 201.24km
- Czas 09:53
- VAVG 20.36km/h