po wczorajszej próbie kolankowej przyszedł czas na poważny kolankowy czelendż. Jestem zachwycona, bo mimo, że jazda w dużym stresie, to jednak bez poważniejszych bólowych konsekwencji. A trasy są mocno wymagające dla naruszonych kolanek. Górki i pagóry wszechobecne. Trochę mi się udało, bo po pierwszych 5 km które były łatwe, bo z górki – trafił mi się wielce uprzejmy Pan Traktor, który mnie pociągnął przez następnych kaemek kilkanaście. Dzięki temu świetnie i prawie bezwysiłkowo rozgrzałam kolanka a i nie miałam czasu się zastanawiać boli czy nie. Powinnam teraz napisać, że dalej było już z górki, ale niestety nie jest to prawda – z wyborem trasy pocelowałam średnio, bo było cały czas pod pagór:( treningowo świetnie, ale umęczyłam się konkretnie (530 do Dobrego Miasta. Na 18 km od celu zaczął się pagór i trwał, trwał, trwał… zjazd niestety nie wystąpił. To był zdecydowanie najdłuższy pagór w moim rowerowym życiu). Dobre Miasto wcale nie takie dobre, raczej nijakie. Nie zostałam tam długo. Do Olsztyna miałam 24 km i wyobrażałam sobie, że to będzie raczej luzik. No i tak było dopóki nie skończyło się pobocze a TIRy nie zaczęły jeździć mi po plecach. Doprawdy mało co stresuje mnie na drodze, ale ostatnie 12 km tej trasy to był totalny koszmar. Dwukrotnie uciekałam do rowu. Masakra. Najlepsze było jeszcze przede mną. 7 km od Olsztyna pojawił się znak kierujący na ścieżkę…w bagnach, w dzikim błotnistym lesie, nie utwardzoną a razem z nim zakaz jazdy rowerem po głównej. Ścieżka bez szans przejechania na slickach, do tego nikt mnie w życiu nie zmusi do dobrowolnego wjechania w takie chaszcze. W efekcie co drugi mijający mnie samochód potęgował stres potężnym klaksonowaniem, kilku zajechało mi drogę a jeden już przed Olsztynem wepchnął mnie w krawężnik. Tego zresztą akurat udało mi się dogonić jak stał w korku i przynajmniej on się dowiedział w jakim nastroju odwiedziłam “urocze” miasto Olsztyn czyli miejsce pt komunikacyjna katastrofa. Wyjazd – kilka km koszmaru, rozkopy, korki, trelinki i obowiązkowe ścieżki typu przedpotopowego (część po sterczących płytach chodnikowych). Powrót za to był ekstra, jak już się pokończyły wszystkie koszmarne ścieżki zaczął się super asfalt drogi 527 do Morąga, którą dojechałam do Łukty. 20 km pięknej drogi przez las, fajne umiarkowane pagórki, mały ruch. A na dobicie podjazd Łukta – Worliny, czyli odwrócenie początkowego “z górki”:)
- DST 101.45km
- Czas 05:08
- VAVG 19.76km/h
do tej wycieczki jest mapa