dwójka z przodu licznika zdecydowanie mi się spodobała:) dzisiaj co prawda dwusetki w planach nie było, ale tak fajnie się jechało… Po raz kolejny przekonałam się o tym, że upalna pogoda mi służy, właściwie nigdy nie jest dla mnie za gorąco na rower. Dzisiaj skwar był naprawdę obiektywnie patrząc spory, ale nie wpłynęło to w żaden ujemny sposób na formę. Podobnie jak przy pierwszej dwusetce ukręconej tydzień temu dziś też właściwie nie zaznałam koszmaru kryzysu. No może pod koniec jazdy nie miałam już ochoty…siedzieć:( trochę też poczułam kolano, ale i tak wykazuje ostatnio wielką cierpliwość, więc nie mam prawa narzekać. Znowu pojechaliśmy kawałek nową trasą – początek znany, przez Czosnów do NDM, do Jabłonny, potem 632 przez Dębe do Nasielska. Tu korzystając z dobrych doświadczeń sprzed tygodnia odbiliśmy w kierunku Pułtuska, żeby uzupełnić kalorie w gościnnych Krzyczkach. Tym razem też opuściliśmy to miłe miejsce w pełni usatysfakcjonowani – przemiła obsługa i pyszne domowe jedzenie. Stoły w ogrodzie. No naprawdę nie bardzo nam się ruszyć chciało… Ale podczas odpoczynku zdołaliśmy policzyć czekające nas jeszcze kilometry i ta wiedza podziałała na nas w końcu motywująco:) Dalszy ciąg trasy super – 571 do Naruszewa – tu warto zaznaczyć, że jest to niewątpliwie jedna z najlepiej wyposażonych w pomiar kilometrów dróg w Polsce – na odcinku 35 km jest mniej więcej 20 tablic z informacją ILE JESZCZE KM ZOSTAŁO DO NARUSZEWA. Osiągnąwszy ww skręciliśmy w 570 do Czerwińska. Co za rewelacyjna droga! Ruch umiarkowany, asfalt świetny i na większości 14 kilometrowego odcinka jedzie się przez piękny las. Bardzo fajnie. W Czerwińsku już tak fajnie nie było, bo nadciągnął Armagedon i trzeba było szukać schronienia. Bardzo przyjaźnie znalazła się w tej trudnej sytuacji stacja wiodącej firmy paliwowej – znowu udało nam się nie zmoknąć i jeszcze wciągnęliśmy całkiem udaną pomidorówkę. I lodzika Magnum (oj, sorry, oczywiście lodzika wiodącego producenta lodzików). Główną drogą 62 bez większych kłopotów dociągnęliśmy do Zakroczymia i NDM. A potem wiadomo – prosto przez Czosnów do domku. Momentami mocno wiało, ale J ma taki total power, że musiałam tylko pilnować, żeby się na kole utrzymać. J ma też zresztą świętą do mnie cierpliwość, więc gubienie koła było mi każdorazowo wybaczane. I dostawałam kolejną szansę. I kolejną. I kolejną:)
- DST 202.20km
- Czas 09:16
- VAVG 21.82km/h
do tej wycieczki jest mapa
PS. niestety życie zweryfikowało negatywnie gastronomiczne rewelacje Krzyczkowe… Już w 2011 roku było gorzej. W 2012 jeszcze gorzej. A w tym roku pojawiła się zabudowana weranda a w menu beza Pavlova i to już nie jest mój klimat. Latte pyszne, ale pierogów żal…