Się listopadowej tradycji stało zadość. Wyjazd z gołą łydką zaliczony. Mimo braku słońca niesłychanie ciepło było już o 7 rano.
Wróże świtem fusy zaparzyli i zachęcająco orzekli, że słońce owszem będzie. Nawet przez chwilę się wydawało, że zgadli
ale im bliżej południa tym bardziej zaczęli się plątać w zeznaniach, co w sumie mogli sobie już odpuścić, bo że leje to każdy widział.
I czuł.
Padało z różną intensywnością dwie godziny, co o tyle ograniczoną miało dotkliwość, że cały czas było ciepło a zestaw przeciwdeszczowy w sakwach przezornie był.
Po południu trochę się polepszyło
a na sam koniec dnia… oby do wiosny!
- DST 121.86km
- Teren 1.90km
- Czas 06:12
- VAVG 19.65km/h
mapka ze stravy jest tutaj
Czyli wyszedł listopadowy pogodowy misz masz na solidnym jesiennym kilometrażu.
Goła łydka zaliczona, odrobina wilgoci też.
Przezorny zawsze ubezpieczony a sakwy przepastne :)))
Tylko co te bociany tu jeszcze robią…?
Aha, to jeden bocian…
Czyli samotnik :)))
zajął najlepszą miejscówkę i czeka na wiosnę. W sumie… już niedługo:))
Chociaż Eliza to piękne imię, nadałem Ci przezwisko “Goła Łydka”. Może być?
PS Niedawno w rowerze pękła mi w dwóch miejscach rama, na szczęście blisko domu, służyła 12 lat wożąc grubasa. Czy Tobie szczuplakowi zdarzyło się kiedyś coś takiego?
e tam, takie przezwisko nijak nie reprezentatywne. Próbuj dalej:))
Odpukać moje rowery jakoś dają radę, niebieski lat 24 nawet wypadek bez konsekwencji przeżył, pozostałe to młodziaki:))