po przebimbanym burzowym tygodniu przyszła pora na podjęcie walki z wewnętrznym moim cykorem z trwogi przed każdą ciemniejszą chmurą umierającym. Bo prognozy deszczowo-burzowe straszyły niezmiennie. A jednocześnie zrobiło się tak cudownie ciepło, nader do dłuższej jazdy zachęcająco. I ten kuszący kierunkiem SEE wiaterek… Ostatecznie obawa przed zostaniem strachliwym ramolem zwyciężyła obawę przed gradobiciem i ugodzeniem pioruna. Jadę:)))
Mmmm, o 5 jest co prawda rzeczywiście ciepło, stopni 16 – ale pada. Pada, ale nie grzmi – co uważam za dobrą wróżbę i wyjazdowy plan postanawiam realizować. Pierwszy etap planu jest krótki i niezbyt wymagający – trzeba tylko dotrzeć na dworzec. Docieram:))
Bydgoski ICek w godzinkę i pół dowozi mnie do Kutna. W Kutnie deszcz niedawno był, ale już się zmył. I z każdą chwilą robi się coraz bardziej… niebiesko:)))
Z Kutna obstawiam wiodący wzdłuż torów skrócik do Przedeczy. Który okazuje się urokliwy ale nieco wybrakowany. Otóż brakuje na nim asfaltu. Oj tam oj tam:))) Osiągnąwszy Gołębiewek sytuacja znacząco się poprawia, odcinek przez Miksztal jest super i stanowi dobry zwiastun tego, co czeka mnie dalej. Bo fantastycznych asfaltów na dzisiejszej trasie będzie całe mnóstwo, chociaż odcinek enduro jeszcze za Dąbrowicami się pojawi. Ubity i krótki, ma niecałe 3km. Nie narzekam.
Już z Przedeczy do Izbicy jedzie się świetnie – mimo, że to droga wojewódzka ruch jest żaden za to asfalcik całkiem całkiem. I Orlenek:))
A potem jest już tylko lepiej. Sierakowy, Zaryń… Same przepiękne, nowiutkie, świetnej jakości asfalciki – aż do Wierzbinka.
Gdzie wyjeżdżam na kolejną puściutką i – tak, tak – równiutką wojewódzką (266), z której po kilku kilometrach skręcam w lewo na Mielnicę i Skulsk. Tu spotyka mnie jedyne na dzisiejszej trasie rozczarowanie. Nadwodne położenie Skulska budziło oczekiwanie fajnych miejscówek – albo chociaż jednej . Tymczasem nic. Zero. Nul. Widoczki ładne,
ale nawet przysiąść nie bardzo było gdzie. Ponoć w kierunku bydgoskim jadąc jakieś zejście nad wodę jest, ale nie zanotowałam zachęty u napotkanych lokalersów do odwiedzenia tego miejsca. Jadę więc swoją trasą – kierunek Konin – przez Wturek (który zależnie od mapy raz nazywa się Wturek a raz Wtórek – na tabliczce widnieje przez “u”).
W tymże Wturku skręcam na Wójcin i Przyjezierze – tu kieruję swoje kolejne gastronomiczne roszczenia. Ooo, no tu coś jest. Przede wszystkim dziki tłok. I kilka mało zachęcających budek. Jedyna atrakcyjnie wyglądająca pizzeria jest oblężona. Całość sprawia wrażenie Mielna z czasów głębokiego PRL. Znajduję zejście nad jezioro daleko od huczącego tłumu i delektuję się własnymi przysmakami.
Nie pierwszy raz domowe kanapki i termos z herbatką ratują mnie od głodowego dyskomfortu. Dziś full wypas – mam jeszcze banany, drożdżówki… Niebo trochę się zmienia, radar pokazuje wysyp komórek burzowych – ale na razie są dość daleko i nie wyglądają bardzo groźnie. Niemniej wewnętrzny cykor jest czujny i wypoczynek mocno skraca. Miał rację. Na noclegowe miejsce
docieram przy pięknej pogodzie i spędzam absolutnie fantastyczny, prawdziwie letni (23 stopnie!) wieczór w znacznie przyjemniejszych niż Przyjezierze okolicznościach. W ciszy. Którą przegania zbliżający się huk grzmotów. Tylko się uśmiecham:)))
mapa dzisiejszej pięknej trasy jest tutaj
- DST 169.93km
- Teren 5.20km
- Czas 07:33
- VAVG 22.51km/h