pogoda znędzniała do poziomy nędznej nędzy. I jest to eufemizm, który doprawdy ogromu tej nędzy nie wyraża (jak to eufemizm). Od poniedziałku łapię przebiegi sięgające w porywach 30km, a częściej bliżej kilometrów 20 pełzające. Po wtorkowych całodziennych opadach w towarzystwie dziewięciu stopni przyszła równie atrakcyjna środa, kiedy nawet Rzym został ulewami zainfekowany – rzymski masters został totalnie sparaliżowany, nie odbył się żaden mecz. Co oznacza, że we czwartek wszyscy zwycięzcy byli nagradzani (karani??) koniecznością zagrania w tym samym dniu meczu kolejnego. Cóż, wielka trójka dała radę, jak również przedzielny Łoś (który zaraz będzie grał ćwiartkę o połówkę z Djoko, więc będę się jednak streszczać).
Dziś z dentystycznej konieczności pojechać musiałam na Powiśle i korzystając ze sprzyjających okoliczności (chmury, przelotne opady i środek dnia) przetestowałam bulwary.
No fajnie, fajnie. Zwłaszcza, jak jest pusto. Stoliczki Caffe Nero nad samą Wisłą chyba mnie kiedyś skuszą:))) Dzięki tej dodatkowej wyprawce w miasto dziś najwyższy przebieg tygodnia. W styczniu jeździłam więcej… Chciałoby się wierzyć, że weekend przyniesie jakieś rowerowe atrakcje, plany są ale są też prognozy burzowe niezmiennie – chociaż tak jakby coś zaczynało się w nich przejaśniać…:)))
- DST 56.40km
- Czas 02:37
- VAVG 21.55km/h
wczoraj założyłam sylwusiowi letnie oponki – 1,1 zamiast 1,6. Jest różnica!!