Daleki Zachód 2020 – dz.2

pachnący łup pozyskany z ogrodu Pałacu Rajkowo będzie ze mną jechał do końca wyprawy i do Wawy zostanie dowieziony. Chociaż już nie w tak okazałej formie:((

Po ubiegłorocznym fajnym doświadczeniu niemieckim pozyskanym w ramach wyprawki Projekt Dojczland 2019 (i podjętej w efekcie pieczołowitej, wielomiesięcznej nauce niemieckiego) dzisiejszego skoku w Brandenburgię wyczekiwałam z mega ciekawością.
No i działo się:)))
Początek – luzik, granica-bez-granicy zawsze jest trochę zaskoczeniem, nadgraniczne przenikanie – jakie to fajne. Strona niemiecka wita pustymi klimatycznymi asfalcikami z nieco zaskakującymi hopkami i wyżerką w alei czereśniowej przed Gartz:)))

W Gartz przewidywany jest wjazd na Oder-Neisse Radweg. Szlak rozpoznany w ubiegłym roku na odcinku Gorlitz-Bad Muskau pokazał zupełnie nową i nie spotykaną wcześniej jakość w  życiu rowerzysty, bardzo chciałam zatem zaznać kolejnego odcinka tej pięknej drogi. Tymczasem w Gartz znaki jakieś niepokojące się pojawiły, że radweg zamknięty, ale VERBOTTEN nie napisali, zatem w pełnej determinacji – jadę.

oj, no łaaaadnie! Bardzo piękna nadrzeczna ścieżka!

Upsss… Trochę jakby się popsuło. Ale co, JA nie przejadę?!

Jak nie przejadę, to przejdę:))))

(przy okazji – zwróćcie uwagę na wodny tobół niebieskiego. To ta jedna rzecz, o której nigdy nie zapomnijcie wjeżdżając na niemiecki radweg. Banany i batoniki też zabierzcie, i co tam jeszcze lubicie po drodze jeść. Paśników nie spotkacie wiele. Jeśli w ogóle spotkacie.)
Więc tak – przebrnęliśmy. I jest nagroda:))

Odcinek leśny tyleż piękny co krótki i już pojawiły się jakże oczekiwane widoczki:)))

Długimi kilometrami pocztówka za pocztówką, z mostkami prowadzącymi do kolejnych miejscowości.

Przy radwegu nie ma nic, żadnych skrzyżowań, zero ruchu innego niż rowerowy a i ten długimi odcinkami zerowy. Asfalt w 90% rewelacja, w kilku – taki sobie, jeden odcinek z trelinek był, ale też dobrze jezdny:))) Jest natomiast pewna w radwegu pułapka. Otóż wije ci się on. I odległości między miejscowościami ulegają znacznemu wydłużeniu – nagle okazuje się, że masz już kilkanaście kaemek więcej na liczniku, niż być miało, potem już kilkadziesiąt a i pora robi się dziwnie późnawa… No ale jak tu radweg opuścić, skoro jest tak ładnie!
Ostatecznie żegnam się z radwegiem w Hohenwutzen, a i to tylko dlatego, że do wybranego miejsca noclegu zdecydowanie w bok już trzeba jechać. Od razu po zjeździe łapię prowiant w przydrożnym sklepie (te ICH sklepy to też materiał na niezłe story, powiedzieć, że nie wyglądają zachęcająco a asortyment ubogi – to NIC nie powiedzieć), ruch jak się okaże był to dobry bo obiadu nie było, a na kolację też się dziś nie załapię… 
Na razie wszystko idzie (jedzie) koncertowo. Jadę fajnymi asfaltami, są miejscami przy nich (niefajne) ścieżki, które zlewam – nikt nie trąbi, miodek. Nawet wiatr, który do tej pory cały czas w nos jakoś trochę odpuścił. Tak więc wtopa w Bad Freienwalde zaskoczyła mnie totalnie.
Droga 167, która miała zaprowadzić mnie do Wriezen okazuje się być… drogą szybkiego ruchu, tylko dla samochodów. Na mapie 167 oznaczona jak wszystko inne, żadnych sygnałów, że coś tu może być nie tak. Tymczasem pora późna, do celu pewnie ze 40km… co tu robić? No nic, skoro piach przebrnęłam to i autobahn przebrnę, do Wriezen marne 15, co to dla niebieskiego. Tiaaaaa.
Ledwośmy 3 kilometry przejechali. Takiego policyjnego zainteresowania niebieski jeszcze nigdy nie wzbudził. Dłuuuugo nam się panowie Polizei przyglądali (ale chyba jednak bardziej jemu, po niedawnej wizycie w sklepie wciąż obładowanemu tymi butlami). Ostatecznie postanowili przyjrzeć nam się bliżej, a i zagaić. Była okazja ćwiczone umiejętności zaprezentować i zadeklarować brak zrozumienia wygłaszanych przez Polizei kwestii. Udało się wzbudzić litość informacją o czekających jeszcze do przejechania kilometrach (z tobołem). Podkreślę, że informacja – jakkolwiek zapewne nieudolnie – artykułowana była w lokalnym narzeczu (tobół wyartykułowany w esperanto, czyli pokazany palcem). Brawo ja. W efekcie autobahnem przejechaliśmy kolejnych kilometrów trzy, tym razem w eskorcie radiowozu ( i ze sznurem aut z tyłu, które karnie radiowozu nie wyprzedzały). Najbliższy zjazd obnażył równoległy asfalt – taka chyba ichniejsza serwisówka – który doprowadził wreszcie do Wriezen. Co okazało się prawdziwych kłopotów dopiero początkiem. Gdyż albo ja miałam tego dnia totalne zaćmienie, albo w mapach istnieje ściema mega – niemniej droga, którą miałam jechać dalej nie objawiła się. Ujawniła się natomiast znienacka droga 167 jako alternatywa, co jak sami rozumiecie alternatywą jednak nie było. Szanuję Polizei za brak mandatu i pobłażliwość, a i duch hazardzisty już nie tak krzepki jak kiedyś… No miotam się w tym Wriezen, cholera mnie bierze a tu wszędzie krzaki albo znak, że koniec drogi. W olśnieniu sprawdzam – jest we Wriezen kolej. Najbliższy pociąg za 5min. 2 kilometry. Nie wiem, czy ryk HALT BITTE to sprawił, ale zug zaczekał. Z matni wydostani wysiedliśmy na następnej stacji (Neutrebbin). Konduktor musiał uznać, że nie jestem całkiem normal.
Końcówka była piękna,

cudownie ciepły wieczór, bezwietrzny, cisza, bezruch. Droga L34 okazała się świetnym lokalnym asfalcikiem wiodącym jednak przez zaskakującą ilość miejscowości z końcówką
-berg w nazwie. Wolno mi szło. Imponujący zjazd nad Schelmutzelsee zaliczyłam już w niemal totalnych ciemnościach. Klucz (ufffff) czekał schowany pod doniczką:)))

  • DST 139.34km
  • Teren 3.20km
  • Czas 07:47
  • VAVG 17.90km/h

mapka ze stravy całości trasy (z odcinkiem pociągowym) jest tutaj   

2 thoughts on “Daleki Zachód 2020 – dz.2

  1. No tak, to sobie nieźle po “Niemcach” pojechałaś…
    Ten Radweg to na fotkach jest śliczmy, wyobrażam sobie, że w rzeczywiatości jest jeszcze piekniej…
    Natomiast system rozwaliłaś bliskim spotkaniem trzeciego stopnia z Polizei… W eskorcie niemieckiej policji przemierzać tamtejsze autostrady – bezcenne 🙂
    Za naukę niemieckiego podziwiam, ale tak nagle opanowac esperanto – czapki z głów… 🙂
    Coś czuję, że do tych “Niemców” będziesz jeszcze wracać… 🙂

    1. Radweg w istocie doskonały, ten komfort bezkolizyjnego toczenia się kilometrami w niemal perfekcyjnej ciszy… Tylko woda w bukłakach nieco ciąży:))))
      Autobahn w rzeczywistości to była zaledwie droga szybkiego ruchu, na “prawdziwą” autostradę to niebieski by się chyba jednak nie porwał… Kolejna niemiecka przygoda mimo małych perypetii wielce udana, do nauki języka przez kolejny rok zachęca:)))

Leave a Reply

Your email address will not be published. Required fields are marked *