Żyrardów po raz pierwszy

w monotonnym życiu rowerowego połykacza codziennych kilometrów pojawia się czasem cudowna odmiana. Kiedy do głosu dochodzi stłumiony przez nędzę zimowych pętelek zew. Zew wrażeń. Eksploracyjnych. Poznawczych. Nie bójmy się tego słowa – TURYSTYCZNYCH. 
Plan na dzisiejszy dzień – dzień piękny, słoneczny, ciepły doprawdy wiosennie – był bardzo bogaty. Wiadomo było, że na wszystko czasu nie wystarczy – nie na tym wszak turystyczna przyjemność polega, żeby zamiast na atrakcje na zegarek wciąż patrzeć:))) Ofiarą eliminacji na samym już początku padł Żyrardów, 

chociaż do zwiedzania nęcił. Do Żyrardowa KMką godzinę niecałą się jedzie, zatem dostanie on pewnie jeszcze swoją szansę. Dziś od razu z dworca szukam (i łatwo znajduję) drogę na Korytów. Ładną drogę.

Prowadzącą przez zakątki urokliwe

prosto do Radziejowic. Do pałacyku

i przepięknego parku.

Całość pełna wdzięku. Park pięknie utrzymany ale nie wymuskany, drzew okazałych mnóstwo ale są też zupełnie zwyczajne trawniki. Które to depcząc bezwstydnie znalazłam swoje pierwsze w tym roku krokusy:)))

I już już opuszczać miałam (z żalem) to urocze miejsce, kiedy naprzeciwko parkowej bramy odkryłam bramę drugą. I drugi, równie interesujący park.

W którym w głębi majaczyło coś, jakby instalacja z poucinanymi łbami zwierząt.

Co wyglądało dość makabrycznie i gotowa byłam uciec dzieła nie obejrzawszy. A szkoda byłaby wielka, bo ominęłabym “Arkę” Wilkonia, pełną charakterystycznych dla jego dłuta zwierzaków. W końcu nazwisko zobowiązuje:)))

Z Radziejowic do Grodziska Mazowieckiego biegł ciąg dalszy mojej trasy. Nie było fajnie. Asfalt – oprócz początkowych kilometrów- dziurawy dramatycznie a wkrótce dołączyła do niego dopasowana jakością nawierzchni ścieżka. W towarzystwie znaków zakazu rzecz jasna. Garby były tak okropne, że zakazy olałam – no ale wiadomo że stresik lekki był (chociaż zaskakująco tylko jedna “kierownicza” interwencja się trafiła). Przez Grodzisk i Milanówek dramatu ścieżkowego ciąg dalszy, za to cel tej tułaczki wynagrodził mi wszystko. Będący PRAWDZIWYM powodem wyboru tego właśnie kierunku wycieczki. 
Stawisko.

Nigdy nie ceniłam twórczości Iwaszkiewicza. Jego proza nie budzi we mnie emocji, a wiersze…cóż, uważam wręcz za słabe. Ale był to niezwykły Człowiek. Nieszczęśliwy przez swoje “upodobania natury specjalnej”, ale jakże wybitny w swym humanizmie. I solidarnym, pełnym szacunku dla każdego życia człowieczeństwie. Lektura “Dzienników” to – oprócz sporej dozy anegdot, wspomnień i…megalomanii:)) – duża lekcja pokory. 
Chciałam poznać miejsce, do którego wracał przez kilkadziesiąt lat swojego życia, które było dla niego ważne.
Ja też tu wrócę, żeby poczuć klimat wnętrza (otwarte codziennie 10-16 oprócz poniedziałków). Na brwinowski cmentarz zajrzeć można zawsze. Główna aleja od bramy w starej części cmentarza. 
A Brwinów chwali się też innym swoim obywatelem.

Z Brwinowa do Podkowy Leśnej są tylko 2 kilometry. Nieco się dłużą, bo trzeba je pokonać kolejną okropną ścieżką:((( Kawiarnia “Weranda” wynagradza niedogodności. Pyszności jest tam mnóstwo. Wybór niezwykle trudny. Trzeba będzie tu jeszcze nie raz przyjechać, żeby przysmaków wszystkich spróbować:)))
Z Podkowy znów przez Brwinów wybieram kierunek Płochocin i dalej drogą 888 przez Święcice do Zaborowa. Asfalt jest świetny ale widokowo słabo, same smętne pola z przeogromnym kościołem pośrodku niczego  w dziurze pt. Rokitno Majątek w ramach jedynej atrakcji. Zaborów okazuje się jednak niezwykle blisko, z Podkowy to niecałe 20km. Będzie można do “Werandy” zaglądać:)))

mapa do wycieczki jest tutaj (ze Święcic do Myszczyna jechałam prosto, ale bikemap zdecydował, że nie ma takiej opcji i wymusił na mapie wygibasa. Znowu stare numery…)

  • DST 115.55km
  • Czas 05:37
  • VAVG 20.57km/h

2 thoughts on “Żyrardów po raz pierwszy

Leave a Reply to EL Cancel reply

Your email address will not be published. Required fields are marked *