Kaszuby 2018 cz.3

Hotel Notera sprawdził się fantastycznie.

Świetnie wypoczęłam i po rewelacyjnym śniadaniu chęć ruszenia w trasę po nowe przygody jest ogromna. Naśmiewam się z tego harcerskiego “ahoj przygodo” i ani się spodziewam, że rzeczywiście spotka mnie trochę zaskakujących sytuacji…
Dziś planuję przedrzeć się do Grudziądza (i stamtąd pociągiem do Iławy). Oj będzie to przedzieranie się – jak powiedziałby Pilch – w sensie ścisłym…
Na razie zaczynam od przeprawy w stronę Chojniczek. Kusi boczny asfalcik przez Krojanty i Nową Cerkiew omijający Chojnice i doprowadzający do 240 do Tucholi. Ale rozkopany on jest, droga zamknięta, piach i pod górkę… Coś tak jednak czuję, że może warto zaryzykować i zobaczyć jak sytuacja ZA górką wygląda. Otóż bingo. Tam już nowe leży. Równiutki, niemal PACHNĄCY świeżością asfalcik. Cieszę się zachwycona, że tak mi się udało. Tymczasem jak wiadomo co ma wisieć nie utonie. Zemsta piachów będzie przeokrutna…
Okolice Krojantów wskazują na czasy dawnej, folwarczno-dworskiej świetności ale też oferują nowe rozwiązania w postaci “eksperymentalnego rozwiązania drogowego”.

Zaiste, jedyny słuszny kierunek to jest. Idźcie i nauczajcie włodarzy Swornychgaci, że leśna ścieżka nie jedyną możliwą propozycją dla rowerzystów:)
O drodze 240 nie da się powiedzieć nic oprócz tego, że ma niezły asfalt i duży ruch. Pamiętam jak jechałam tędy w 2015 i wrażenie było identyczne – trzeba tę nudę jakoś przetrwać. Nagrodą za przetrwanie jest Orlenek przy wjeździe do Tucholi. Szybka kawa i ciasteczko – już  nie mogę się doczekać gwoździa dzisiejszego programu, jakim spodziewam się, że będzie droga Tuchola-Tleń-Osie. Istotnie jest piękna. Ma nowy asfalt, NIE MA ŚCIEŻKI, jest cały czas przez las… Musicie uwierzyć mi na słowo, że tak jest – bo ruch był tak dramatycznie duży że nie udało mi się zrobić żadnego fajnego zdjęcia. Jest koniec długiego sierpniowego weekendu i zaczyna się czas powrotów. Boczna jak mi się wydawało droga do Tlenia okazuje się dojazdówką do A1. 
Sam Tleń, o którym wiele słów słyszałam zachęcających 

raczej rozczarowuje, no ale ten sznur samochodów nie pomaga w wywarciu pozytywnego pierwszego wrażenia. Dam Tleniowi jeszcze kiedyś szansę poza sezonem. Ten brak ścieżki jest jednak sporym atutem (chociaż dalej – między Tleniem a Osiami – jest chodnik “z dopuszczonym ruchem rowerowym” i mimo, że nie ma zakazu to trąby oczywiście trąbią).
Fajna okazuje się droga Osie-Żur-Krąpiewnice-Laskowice-Jeżewo.

Przysiadam sobie na chwilkę, zjadam orlenkowskie zapasy i z zadowoleniem myślę, że do pociągu w Grudziądzu dużo mam jeszcze czasu, lajtowo sobie pojadę, może nawet uda się obejrzeć trochę nieznany mi Grudziądz… Przezornie zbieram się jednak w dalszą drogę nie wykorzystując w pełni zapasu czasu. Przezorność popłaca!
Za Jeżewem skręcam w drogę 272 prowadzącą przez Dolną Grupę do Grudziądza. Trochę dziwi mnie jej wygląd, w końcu to przecież droga WOJEWÓDZKA…

no nic to, pocieszam się, że może nawierzchnia zmieni się niedługo a przynajmniej jest ładnie, las piękny a ruch znikomy (co niespecjalnie mnie dziwi). 
Zmiana rychle pojawia się. Niezupełnie jednak jest to zmiana, jakiej się spodziewałam. Szutr??? Na wojewódzkiej?!!

W dodatku to wcale nie wygląda na jakieś tymczasowe niedogodności, ale raczej na stan permanentny. Tu po prostu NIGDY NIE BYŁO ASFALTU!! (i nie wiadomo czy kiedyś będzie…). No nic to – pocieszam się po swojemu dalej – przynajmniej jest pięknie (bo jest), nie może przecież ten brak asfaltu ciągnąć się w nieskończoność, na pewno zaraz coś się zmieni.
I otóż jest – kolejna, niezmiennie zaskakująca i wcale nie dobra zmiana. 

W miejsce szuterku pojawia się piaseczek. W duecie z tareczką skutecznie eliminują mnie z jazdy. Następne 2 kilometry pokonuję z buta. Zaczynam sobie wyobrażać tylne światła odjeżdżającego z Grudziadza pociągu, dzięki czemu człapiący but zdecydowanie przyspiesza. Łatwo nie jest, piaseczek biegnie przez góry i doliny, niebieski obarczony sakwami średnio ze mną współpracuje. To najgorsze enduro od czasów nieprzejezdnego objazdu w Serocku. Ale kiedy to było, w 2010 roku! (tam w przeciwieństwie do dziś tonęłam w błocie). Niemniej obiektywnie zauważyć należy, iż nadal jest pięknie:)

Mimo tak pięknych okoliczności przyrody gdy zza kolejnego pagóra wyłaniają się kolejne setki metrów piachu mina mi nieco rzednie. Jadący z naprzeciwka motocyklista informuje jednak, że “jeszcze tylko ta górka”, brnę zatem uparcie i rzeczywiście gehenna wreszcie się kończy. Od teraz jednak wiem, że w kwestii nawierzchni nie ma nic pewnego a droga wojewódzka przejezdności nie gwarantuje. Wolałam nie wiedzieć…
Przez Dolną Grupę mknę jak burza (jest z górki:)) a na głównej do Grudziądza nie spowalnia mnie nawet mocno rozchwierutana ścieżka. Do pociągu mam na styk, w dodatku nigdy nie byłam na grudziądzkim dworcu i tyle wiem co mi przyjaciel Google na mapie pokaże. Ale zdjęcia grudziądzkiej panoramy nie umiem sobie odmówić.

Kary za fotograficzne łakomstwo nie ma. Na peron wpadam 3 minuty przed odjazdem pociągu po wieńczącym sprinterski trening elemencie siłowym w postaci targania niebieskiego po schodach. Gdyż modernizacja nie dotknęła jeszcze tego zapyziałego dworca.
……………………………………………………………………………………………………………………………..
Wyprawa była cudowna, mnóstwo wrażeń, emocji odkrywcy, spędzania czasu w pięknych miejscach. Kaszuby nie rozczarowały a wyjazd zachęcił do dalszych eksploracji tych terenów. I poszukiwania przejazdów bez scieżek:)))

do tej wycieczki jest mapa

  • DST 117.82km
  • Teren 4.20km
  • Czas 05:27
  • VAVG 21.62km/h

Leave a Reply

Your email address will not be published. Required fields are marked *