Kaszuby 2018 cz.2

po cudownie ciepłym, bardzo pogodnym wieczorze rano powitał mnie deszcz. Nie był groźny, zdecydowanie przelotny ale momentami rzęsisty – no i ustawił plan na dzisiejszy dzień. Bo po dość późnym wyjeździe (pyyyszne było śniadanko:))) przygotowana zawczasu trasa okazała się czasowo “na styk” – mocno zatem została podcięta.  Co pomysłem nader trafionym okazało się, o czym będzie za chwilę. Na razie kombinuję, jak by tu się sprytnie z Kościerzyny wydostać na czerwoną “20” nie trafiając. Rozważam opcję objazdu przez Garczyn, ale rozpytywanie o stan nawierzchni przynosi wieści zniechęcające – asfaltu brak. Rozpoznanie na “20” też optymizmem nie napawa – 100 (STO) metrów ścieżki kończy się w chaszczach, pobocze też zaraz się urywa. No ale innej możliwości nie widzę – jadę. Przyjemnie nie jest. Ruch duży, tyle że ciężarówek niewiele. Nagle odkrywam skręt w lewo do miejscowości Łubiana. Postanawiam zaryzykować, a nuż da radę do Lipusza się przedrzeć (chociaż języki do tej próby nie zachęcają). Do Łubiany asfalt jest (a nawet asfaltowa ścieżka… Szkoda, że nie ma jej przy “20”…). Do Lipusza niestety tylko piach. Wracam więc dużym objazdem na “20” ale przy okazji odkrywam asfalt łączący Łubianę z Grzybowem. A Grzybowo leży przy wczorajszej drodze Kościerzyna – Wdzydze. Następnym razem należy więc jechać z Kościerzyny tamtędy, wyjeżdżając w Łubianie do przejechania “20” zostaje już tylko kilka kilometrów (chyba 3). Z ulgą witam ucieczkę na 235 (do Brusów) w miejscowości Korne, chociaż sytuacja nadzwyczajnie się nie zmienia. Ruch nadal duży, tylko asfalt bardziej kiepski:(( W ramach rekompensaty przed Dziemianami pojawia się Orlen. Śniadanko śniadankiem a kawa z ciasteczkiem zawsze chętnie. Niestety bez gazety, gdyż stacja prasy nie prowadzi. Za to w Dziemianach jest prawdziwy oldskulowy kiosk. Z kremami do goleniami w tubkach. Gazety też mają:)))
Dziemiany to wreszcie początek wjazdu w las.

Nie od razu się orientuję czemu jest tak przetrzebiony (zwłaszcza, że powoli zaczynam się do takich widoków przyzwyczajać). Dopiero później kojarzę, że w 2017 przeszła tędy masakryczna nawałnica zabijając harcerzy wypoczywających w niedalekim Suszku. Skala zniszczeń jest rzeczywiście porażająca.
Początkowo miałam jechać aż do Ugoszcza (pod Bytowem), ale wspomniane na początku cięcie odchudziło trasę o odcinek Sominy-Ugoszcz. Dojeżdżając do rozjazdu na Leśno tak mi jakoś żal tych Somin i robię to co zdarza mi się bardzo rzadko – jadę “wąsa” tam i z powrotem, żeby jednak Sominy zobaczyć. Nie pierwszy raz intuicja mnie nie zawodzi!

Jezioro piękne i z atrakcyjnym dostępem. Naprzeciwko kościoła dogodne zejście – plaża, ławeczki w dużej obfitości, jest nawet mini promenada wzdłuż brzegu, którą można jechać rowerem. A która nieoczekiwanie prowadzi do odkrycia jednego z najsmaczniejszych i najfajniej położonych miejsc na mojej kulinarnej mapie. Bingo!

Oprócz ryb w dużym wyborze jest też to co lubię najbardziej: pierogi z jagodami, jagodowy koktajl (odpowiednio – czyli solidnie – dosłodzony:)) i przepyszne domowe ciasta – łapię się na marchewkowe i na szarlotkę (nawet nie próbuję dokonać wyboru). Jest też bardzo dobra kawa i moje nie zrealizowane wczoraj marzenie o klimatycznym i smacznym popasie nad jeziorem dziś się spełnia. Cieszę się, że skróciłam trasę i czas mnie nie goni. Wszystko mi się tu podoba. Jedzenie okazuje się rewelacyjne. Jest dużo ludzi ale słychać tylko szum rozmów i pomlaskiwanie:) Żadnej muzyki. Co za rzadkość!  Trzeba jedynie brać pod uwagę, że na zamówienie trochę się czeka. Chociaż obsługa jest ogromnie sprawna i uwija się – to gości jest mnóstwo. Stolików na powietrzu naliczyłam 20 i wszystkie były zajęte. 
Jak zawsze w fajnym miejscu minuty mijają niepostrzeżenie i nagle okazuje się, że mój zapas czasowy dość niebezpiecznie stopniał. Dzień już nie taki długi, nie daje za bardzo poszaleć. Ano zatem komu w drogę temu rower. Mnie przypadł akurat niebieski:))

Wracam do realizacji założonego planu i przez Leśno i Czarnowo tuż za Brusami dojeżdżam do drogi 236 Brusy-Swornegacie. Wita mnie dość rozklekotana kostkowa ścieżka. Ciągnie się kilometrami ale cały czas mam nadzieję, że rychło nastanie jej koniec. Jeszcze nie wiem, że czeka mnie prawdziwa ścieżkowa masakra. Przekleństwo. Koszmar. Horror jak u Kinga za najlepszych jego czasów. Bo ścieżka trwa. I trwa. I trwa. By nagle przeistoczyć się – no cóż – w prawdziwą ŚCIEŻKĘ. Taką oto:

przez pierwsze kilkaset metrów jest całkiem przejezdna, nawet dla roweru na cienkich oponach. Porządnie utwardzona, wyzbyta kamyczków, z rzadkimi śladami kolein (co oznacza, że porą bardziej mokrą robi się jednak miejscami grząska). Niestety po przejeździe na lewą stronę szosy sytuacja znacząco się zmienia. Ścieżka robi się szutrowa, pełno na niej całkiem sporych kamyków, do tego cały czas meandruje po sporych pagórach (podczas gdy asfalt dołem biegnie tylko po niewielkich wzniesieniach). Opcja dla sakwiarzy na cienkich oponach nie do przejścia (albo właściwie TYLKO do PRZEJŚCIA…). Okolica jest przepiękna ale stojące co kilkaset metrów znaki zakazu jazdy rowerem (często tak blisko siebie, że można zobaczyć dwa znaki sąsiadujące ze sobą…) psują całą zabawę. Oczywiście jest też cała masa kretynów sprawdzających wydolność swoich samochodowych trąbek. Trąbki i trąby.
Do Swornychgaci dojeżdżam z uczuciem ulgi i nadzieją na koniec tego koszmaru. Jak na popularną miejscówkę jest tu całkiem fajnie – cicho, czysto, spokojnie mimo że odpoczywających bardzo dużo.

Niestety sytuacja ścieżkowa się nie zmienia. Propozycja jazdy terenowej pozostaje jedyną alternatywą dla rowerzystów – znaki zakazu straszą co chwila, ale ścieżka na szosówkę nie nadaje się. W ramach dodatkowych atrakcji pojawia się zabawa: przez kilkaset metrów na ścieżce pojawia się kostka – da się jechać, staję więc, przełażę przez jezdnię,  trawersuję krawężnik, jadę. Po minucie kostka znika, znowu są kamyczki. Zjeżdżam na asfalt. I tak kilka razy. W końcu mam dość bo widzę, że ta głupota nie ma końca. Odtąd jadę asfaltem wściekła na tego, kto tak skutecznie przyjemność z jazdy mi odebrał. 
Mam jeszcze cień nadziei na zanik ścieżki po skręcie w Chęcińskim Młynie na Charzykowy. Cień jest nikły, bo ścieżkowa inwestycja ciągnie się już tyle kilometrów, że nie chce mi się wierzyć, że akurat na dojeździe do MIEJSCOWOŚCI WCZASOWEJ odpuszczą. I nie odpuszczają:((
Asfalt przepiękny, cudowna droga powiatowa przez lasy o małym natężeniu ruchu.

I wzdłuż całego odcinka do Charzykowych (ok 20km) biegnie ta pier….lona leśna ścieżka. Wszystko byłoby fajnie, gdyby nie towarzyszył jej zakaz jazdy asfaltem. Nigdy nie zrozumiem polityki popierania jazdy rowerem poprzez dyskryminację rowerzystów. Sytuacja jest idiotyczna. Co robić w sytuacji nadziania się nagle na nieprzejezdność bez jakiejkolwiek opcji ominięcia nieprzejezdnego poprzez zaistnienie terenowej ścieżki kawałka? Dużego kawałka? Takie sytuacje zaczynają się mnożyć. Tak jest w Olsztynie od północy, za Jedwabnem w stronę Szczytna… Ścieżki w lesie i zakaz jazdy jezdnią. Ostatnio nawet na warszawskim Bemowie dureń na Radiowej na mnie trąbił, że nie jadę lasem, skoro tam jest wydeptana przez dziki chyba ścieżka niby to dla rowerów, po piachu albo błocie – jak się trafi. Ale na Radiowej przynajmniej zakazu nie ma. I o to właśnie chodzi. Budujcie sobie ścieżki jakie chcecie, ale nie zmuszajcie nikogo do jazdy nimi. To tyle w kwestii jak bardzo zrelaksowała mnie ta trasa:)))
Próbuję mimo wszystko cieszyć się, że jadę tędy. Co mimo wszystkich wysiłków speców od ścieżek wkrótce mi się udaje. Asfalt jest fantastyczny, las przepiękny, samochodów-trębaczy niemal brak… Aż tu nagle wyrasta przede mną prawdziwa przeszkoda. Mmmm…

szlaban jak okiem sięgnąć!!

Szybko sytuacja się wyjaśnia. Nie jest to obława na  niesfornych rowerzystów:))

ładnie:)

Konstrukcja bardzo nowoczesna, opuszcza się w okamgnieniu i już bez przeszkód docieram do Charzykowych (ścieżka towarzyszy mi do końca, miejscami pnąc się po niebotycznych pagórach…)
Jezioro jest piękne, promenada przypomina bardzo Iławę – trochę w mikroskali ale podobieństwo wyraźne.

podoba mi się tu, ekscytuje mnie też wybrany na dzisiejszą noc ZUPEŁNIE NOWY HOTEL. Nazywa się Notera. Wygląda fajnie. Napiszę o nim jutro:)))

mapa trasy jest tutaj

  • DST 101.11km
  • Czas 04:50
  • VAVG 20.92km/h

Leave a Reply

Your email address will not be published. Required fields are marked *