podlasko – mazurska dwudniówka cz1

po wczesnowiosennej suszy na granicy uprawnej zagłady maj z czerwcem postanowiły temat opadów “odrobić”. Leje co chwila, burzami dawno nie widzianymi w takiej intensywności atakuje aura totalnie przewidywalność swoją zatraciwszy. Pozycja w blokach startowych nie bardzo wygodna, ale zdeterminowana, żeby pierwszą pogodową szansę wykorzystać czekam cierpliwie na sygnał startu. I oto pojawia się szansa na dwudniówkę. Upał co prawda sakramencki ale bez opadów i wiatr mniej więcej z południa. Ze składową wschodnią jakoś sobie poradzę:)))
Rano – ale wcale nie tak wcześnie jak bym chciała – melduję się na centralnym warszawskim dworcu. Białostocko – suwalskie truchło już tu jest. Pociągi TLK mają tę cechę, że jak już dokądś dojadą swoje muszą odstać. W Wawie truchło tkwi pół godziny, ale potem aż do Białegostoku jedzie w miarę sprawnie. A w nim – niebieski.

Tak komfortowo jak na obrazku wcale sobie nie podróżował. Do składu doczepiono cały rowerowy wagon, haków w nim nie kilkanaście a kilkadziesiąt i zajęte były wszystkie.
30 rowerów jechało jak nic, a może i więcej. Niemal wszystkie kierunek Augustów/Suwałki. A to jeszcze nie wakacje!
W Łapach wysiadam po 2 godzinach jazdy, fajnie – szkoda tylko że tak późno, prawie 10. 
Na dobry początek wita mnie brak schodów, kładek i innych przeszkód – peron jest prehistoryczny ale wychodzi się “na gładko”. A naprzeciw peronów Orlen – info dla tych co nie zdążą z poranną kawą:)))
Kilkaset metrów cofam się do drogi 681 wyposażonej w rowerową ścieżkę, na którą jednak nawet ja narzekać nie mogę.

Ścieżka ma lepszą nawierzchnię niż asfalt obok niej:)), a gdy się kończy asfaltowi też się polepsza. Kolejne odcinki przez Kierzki i Wnory Wandy też świetne, przy tym oprócz początkowego odcinka z Łap to drogi lokalne, ruch tu żaden. 
Za Wnorami trafiam na rewelacyjny nowiutki przejazd do Rutek Kossaków (przez Szlasy Mieszki).

Rutki doprowadzają mnie do drogi 679 na Łomżę, która jest chyba węższa a na pewno dużo gorszej jakości niż ten lokalny dukt ze zdjęcia powyżej. Pobocze właściwie nie istnieje i widzę, że jakiś TIR padł jego ofiarą malowniczo w rów się zsunąwszy. Trwa akcja wyrywania go z chaszczy. Poza tym atrakcji brak. Nuda. Ruch szczęśliwie nieduży (równolegle biegnie jakaś ścieżyna przez wiochy, ale babki pod sklepem w Rutkach przestrzegały że asfalt słaby i na wojewódzkiej LEPSZY – no to wojewódzkiej zaznawszy już tych lokalnych opcji nie próbuję…)
Nagle pojawia się atrakcja zupełnie nieoczekiwana – ścieżka!

Którą tradycyjnie początkowo ignoruję – znam ja te numery z zanikającymi po kilkuset metrach ścieżkami! – ale tu dukt uparcie biegnie dalej. Jakość duktu też nie najgorsza – zjeżdżam. Słońce praży niemiłosiernie, ale nic to – zaraz spodziewam się skrętu w leśne cienie narwieńskiego parku ale cóż to??? Co za podły jest tu szutr?! Kamyczkami wysypany nieprzyjaźnie, niebieski odmawia skrętu. Toczę się więc w tym skwarze dalej ( a są tu w pakiecie – no może nie pagóry – ale wzniesionka), powoli godząc się z opcją, że tak aż do Łomży a jest to jeszcze nielichy kawałek – gdy nagle cud! Nóweczka asfalcik do narwieńskiego prowadzący:))))) Dokąd doprowadziwszy nóweczka jednak zanikł na okoliczność rytych dziur i uskoków…

Niemniej ładnie, a co najważniejsze cieniście:)) Po miejscowości Siemień Nadrzeczny wiele sobie obiecywałam i oto sprawdziło się.

Z ławeczkek z widokiem za to bez skrawka jakiegokolwiek zadaszenia tym razem co prawda nie dało się skorzystać, ale miło że są.
Prowadząca do Starej Łomży droga za Siemieniem doczekała się częściowo remontu, i tam właśnie gdzie zaczyna się nieprzejezdność zaprasza nowiutka nadrzeczna ścieżka (z kostki, ale już niech będzie). Prawie jak Bad Schandau:)))

Przejazd przez Łomżę czymś na kształt obwodnicy (ulica Sikorskiego) w całości po nowej kostkowej ścieżce, która była gorsza niż stara, bo krawężniki nie zdołały się jeszcze ani trochę stępić. Plus podjazd po trelinkach ulicy Kierzkowej na dobry początek. 
Za to zaraz za Łomżą nie oddany jeszcze do użytku piękny asfalcik drogi 645 do Nowogrodu. Ścieżka obok asfaltowa, szeroka i też bardzo zacnej jakości. No ale kto by z wariantu jezdniowego nie skorzystał:)))

Trochę tylko za bardzo na tej otwartej przestrzeni prażyło w łeb… Przystanek na orlenku przy wjeździe do Nowogrodu był jak znalazł.
Za Nowogrodem zaczynają się emocje. Dalsza trasa “wisi” na możliwości przedarcia się do drogi 647 celem osiągnięcia skrętu do Kozła. Ścieżek na mapie do potencjalnego rozpoznania jest kilka, daję się skusić pierwszej z nich, na Jurki. Kto by się oparł???

Piękny las mam okazję, podziwiać dwukrotnie, po 2km wita mnie piaszczysty ciąg dalszy – zarządzam zatem odwrót. Powróciwszy do 645 szukam swojej kolejnej szansy. Jest skręt w asfalt w Dębnikach. No ten to nawet nie udaje nowego.

Telepka do miejscowości Dobrylas, gdzie do wyboru: dalsza telepka przez Cieciory do Turośli (w lewo) albo ryzyk-fizyk (w prawo) a nuż jakiś krótszy przejazd na PUPKI będzie. 
Zamiast Pupek była totalna d..a, jedyny asfalt w okolicy wywiódł mnie na Kolno, co jednak jest nieco dalej niż zakładałam. Mimo niedawnych ulewnych opadów dukty nieasfaltowe nie zachęciły mnie, kopnym piachem odstraszając z daleka. Droga do Kolna natomiast poprawiła się, ostatnie 10km naprawdę super jakości a ruch zupełnie mikry. Nie licząc amatorów jakiejś najwyraźniej najbardziej wypasionej knajpy w okolicy:)))

Dobrnąwszy do Kolna postanowiłam się skracać, pora nie za wczesna a tu jeszcze plany na miłe spędzenie wieczoru, kolacje, sauny etc – gnam przez miasto, asfalt dobry, ścieżka z daleka widzę że słaba – zlewka, nikt nie trąbi mimo że na górkach szaleńczej podjazdowej prędkości nie osiągam, alleluja. Wypadam za Kolno, asfalt nadal miód, szkoda że bez pobocza – a to jednak krajówka. Zaraz jednak oczekiwany skręt na Czerwone i ostatecznie od tej strony wjeżdżam do Kozła. 

Zjazd nad rzekę, tu już byłam i wiem co mnie za chwilę czeka. Będzie nagroda ale najpierw długie kilometry po dramatycznym asfalcie uchetki – zjeść coś trzeba, sił nabrać przed tym wyzwaniem. Skwar jest co prawda tak dramatyczny, że wypijając hektolitry wody wzmacnianej okazjonalnie izotonikiem głód skutecznie zagłuszam ale znam siebie na tyle, żeby wiedzieć, że na kalorycznych resztkach już od dłuższego czasu jadę. Coś tam więc skubię z zapasów, przydaje się orlenowski marchewkowy sok – przebój wszystkich upalnych dni.  No i dalej, ryję przez te 9km nawierzchniowego dramatu do Łachy, gdzie po zakręcie poprawia się i już nie mogę się doczekać, gdzie będzie ten skręt, ten wjazd w Puszczę Piską – i jest.

Podpowiedziany przez sylwka83 przejazd przez Kulik tym razem oglądam od drugiej strony. Rewelacja. 
Dojeżdżam do ronda w samym środku puszczy (ze skrętem na R-N), jeszcze tylko 5 pięknych kilometrów i już.

Do Jabłoni przyjeżdżam jak do domu. Doskonałe zwieńczenie świetnej trasy.

  • DST 173.25km
  • Czas 08:03
  • VAVG 21.52km/h

mapka ze stravy jest tutaj   

Leave a Reply

Your email address will not be published. Required fields are marked *