Już wstępne przymiarki do dzisiejszej trasy sugerowały, że łatwo nie będzie. Górki!
Kunktatorsko więc
obstawiłam dworzec w Dresdenie, po raz nie wiadomo który gratulując sobie wyboru sieciówki ze śniadaniem od 6 na nocleg, tym bardziej że poranne słońce
bardzo zachęcało do startu.
Regio podjeżdżam tylko ciut, żeby tak tylko za Dresden i za wiele żeby z trasy zaplanowanej nie stracić, jakieś może 30km.
Bischofswerda
nieoczekiwanie ukazuje już pierwsze górki. Jakie oni ci Niemcy budują te tymczasowe schody to niech ich… Bardziej stromo już się chyba nie da.
Niemniej górki te prawdziwe też już tu są. Bardzo fajna ścieżka zaczyna się właściwie od razu za dworcem
i przez całkiem pokaźne biegnie pagórasy, aż do Budziszyna, znaczy do Bautzen.
Bautzen – miasto stu wież (a dokładnie siedemnastu:)) – no i rzeczywiście:))
Bardzo przyjemny przejazd przez miasto, mało ścieżek, głównie jakościowe rowerowe pasy.
Trabusia podziwiam szukając objazdu do zagrodzonego na amen skrętu w lewo do potrzebnej mi drogi na Weißenberg. Objazdu nijak nie widać, skrzyżowanie rozryte do spodu, nie wygląda to dobrze… Ale przyuważam rowerowego lokalsa znikającego gdzieś pomiędzy domami, ruszam za nim i jest tam ukryta droga, idealnie za ten rozryty kawałek wyprowadzająca. Yes!
Droga jest arcysuper aż do Görlitz,
chociaż na dłuższą chwilę tracę wątek w Weißenbergu bombardowana mnogością opcji którędy by tu dalej. I chociaż postanowiłam wcześniej, że jadę do Görlitz, żeby ścieżkę wzdłuż jeziora (Berzdorfer See) zbadać to jednak daję się skusić opcji na Lobau, która okazuje się straszna. Nagle znikąd objawiają się nieobecne dotąd ciężarówki w stadach kilkunastu jadące i uciekam stamtąd jak najszybciej. Opcja z jeziorem niezmiernie mnie kusi ale ma problematyczny ciąg dalszy, mapy.com jakieś takie niteczki tam pokazują, nie wiadomo drogi bardziej czy leśne ścieżki i nie czuję się z tym za pewnie. Ale uparcie nawi nalega, żeby tamtędy, guglowi bym nie wierzyła, ale mapom dam szansę. Jadę!
Od razu na początku ZONK. Zamiast na ścieżkę nad jeziorem wyjeżdżam na dziadostwo wśród pól i łąk,
skąd nijak w kierunku jeziora wydostać się nie można.
Wreszcie jakiś prześwit, udaje się przedrzeć, no i jest to o co chodziło.
Rewelacyjny asfalcik i pocztówkowa kawiarnia z pysznym ciastem:))
Teraz kierunek Radomierzyce, granica z Polandem.
I nie jest to ostatnia granica, jaką przekroczę w ciągu najbliższej godziny. Bo zaraz za Spytkowem zaczyna się CZ, a pierwszą wsią po czeskiej stronie jest wieś. VES:))
Tu zaczyna się ten dostarczający obaw co do asfaltu odcinek. Wygląda tak:
Jedyny słaby kawałek ma jakieś 3 km i jest przed Frydlandem,
ma za to tę zaletę, że już wiem że największe zagrożenie bezasfaltowe minęło, do miasta już przecież dojadę, skoro przez te górskie wioseczki udało się po takich pięknych dróżkach przejechać. Łatwo nie było, ale warto:))
Za Frydlandem porządna wojewódzka droga
do Novego Mesta nad Smrekiem, krótko i treściwie, a zaraz potem – co za niespodzianka – powrót do Polandu:))
Taka to trasa dzisiaj D/PL/CZ/PL:)))
I wreszcie Świeradów,
chociaż z perspektywy tego, co było dalej okazuje się, że to wcale nie takie znowu wreszcie:)
Bo gdy wydawało mi się, że pojawiają się oznaki uzdrowiskowej cywilizacji
straciłam czujność i w pomroczności jasnej dałam szansę guglowi.
No i wiadomo, co było.
Wydostać się z tego kąta nie było łatwo, pod jakąś górę masakryczną musiałam się wspinać, żeby do drogi właściwej się przedostać.
Drogi z totalnym mega pagórem dodajmy. Który to pagór w samej końcówce mnie pokonał i niestety szczyt zdobyty metodą na pych został.
Więc z ulgą odkryłam, że był to pagór na dziś już ostatni:)))
Trasa wymagająca, dałabym jej 6,5/7 w skali do 10, ale za atrakcyjność najmarniej 8.
Będę chciała pojechać jeszcze raz!
- DST 138.38km
- Czas 07:04
- VAVG 19.58km/h
mapka ze stravy jest tutaj